piątek, 6 kwietnia 2018

Co mogą powiedzieć nam kości zmarłych, czyli osobliwy przewodnik po anatomii ludzkiej – ,,Trupia Farma. Nowe śledztwa’’ Bill Bass i Jon Jefferson.

Nauki sądowe ostatnio zagościły jeśli nie w samej literaturze to w popkulturze i nie ma w tym nic dziwnego, bo z mojego punktu widzenia coraz więcej ludzi interesuję się tym, dlaczego ktoś zabija oraz jak takiego człowieka złapać. Podążając tym trendem wydawnictwo Znak Literanova przygotowało dla swoich czytelników, mogło by się wydawać, prawdziwą gratkę, bo poruszyło temat antropologii.  W założeniu książka ,,Trupia Farma. Nowe śledztwa’’ ma pomóc zrozumieć niewtajemniczonym, o co chodzi w antropologii, jak można ją praktycznie zastosować w śledztwach, ale także pokazać najciekawsze przypadki spraw kryminalnych, w których Bill Bass uzyskał odpowiedzi w sprawach zabójstw na podstawie końcówek cygar, spopielonego materiału kostnego, DNA bądź much i ich larw. Zapowiada się interesująco, ale czy tak jest naprawdę?


Jeśli z czymś wam się kojarzy nazwa ,,Trupia Farma’’ to istnieje kilka rozwiązań – po pierwsze, możliwe, że kojarzycie poprzednią książkę tych autorów, która nosiła właśnie taki tytuł i na szczęście jej znajomość nie jest potrzebna, aby czytać ,,Trupią Farmę. Nowe śledztwa’’, bowiem autorzy jedynie czasami odnoszą się do tamtego tytułu wskazując, iż pewien aspekt jest w tamtej pozycji szerzej ujęty, jednak co ważne wydarzenia z tamtej książki nie mają swojej bezpośredniej kontynuacji w tej. Nazwę ,,Trupia Farma’’ możecie również kojarzyć, dzięki innowacyjnemu projektowi Billa Bassa, gdyż wydzielił on specjalny teren i zacząć zakopywać tam martwe ciała, aby obserwować ich rozkład, o czym zresztą sam zręcznie opowiada na początku książki. Jeśli jednak żadna z tych odpowiedzi nie jest prawidłowa istnieje cień szansy, że nazwa świta wam dzięki serialom. Pomysł Billa znajduję swoje zastosowanie w ,,CSI: Las Vegas’’, ale także w serialu ,,The Body Farm’’ od BBC. 

Ujęcie pracy antropologów przez pryzmat popkultury to notabene krótki segment, który bardzo mi się spodobał – popkultura w książce nie jest demonizowana. Autorzy oddają sprawiedliwość twórcom wszelkiej maści kryminałów wyraźnie twierdząc, że z jednej strony produkcje policyjne uwrażliwiły społeczeństwo na to, iż miejsce zbrodni musi pozostać w nienaruszonym stanie, lecz z tej drugiej, ciemniejszej strony widać, iż wpływ popkultury może być także negatywny, co specjaliści nazywają zgrabnie ,,efektem CSI’’.  

To co rzuciło mi się w oczy już od pierwszej rozdziału to fakt, iż książkę trudno zakwalifikować ze względu na formę – z jednej strony pozycja przystaje na popularno-naukową, z drugiej styl pisania jest tak bardzo gawędziarski i pokręcony, że momentami chciałoby się powiedzieć, iż to pamiętnik, a nie kompendium wiedzy dla początkujących w dziedzinie nauki sądowej (czyt. zainteresowanych ową dziedziną). Nad stylem zresztą chciałabym się jeszcze na chwilę zatrzymać, bo mam do niego kilka obiekcji. Przed chwilą napisałam, że sposób w jaki napisana jest książka, jest nieco gawędziarski i to podtrzymuje – tyle, że to nie jest gawędziarstwo napełnione anegdotkami i żywym, kolokwialnym językiem... Powiedziałabym, iż to gawędziarstwo stereotypowego, zdystansowanego oraz stonowanego Anglika, czyli niby mówimy dużo i nie do końca na temat, jednocześnie czyniąc naszą wypowiedź poważną. To jest zresztą piętą Achillesową tej książki – dużo niepotrzebnych informacji, które często wcale nie wzbogacają książki, a jedynie sprawiają, że często zbaczamy z głównego tematu. Żeby nie być gołosłownym podam kilka przykładów (spokojnie, będzie bez spoilerowo). 

Na początku autor wybitnie często mówi o swoim życiu zawodowym, opisując sytuację prozaiczne albo przynajmniej takie, które choć są ciekawe, nadal niezbyt wiele mówią nam o antropologii. Bill Bass opowiada jak pojechał do Iranu, aby tam badać ciekawą sprawę trzech mężczyzn i misy; sytuacja wygląda tak, że odkopano szkielety trzech biegnących facetów (wskazywało na to ułożenie kości) oraz jednej, bogato zgubionej misy, przez co wszyscy byli ciekawi, jaką historię dzielą ci ludzie. Nasz naukowiec tam pojechał, lecz zanim dowiedziałam się czegokolwiek o tej sprawie musiałam przejść przez gąszcz pierdołek. Porównałabym to do robaka i róży – robak będący na ziemi i chcący dostać się do płatków kwiatu, musi przejść całą łodygę i w trakcie swej eskapady, omijać zwinnie kolce, aby dostać upragnioną nagrodę. Robakiem w tej metaforze jestem ja, książka jest różą, kolce niepotrzebnymi wtrąceniami autorów, a płatki kwiatów tym po co w ogóle wyruszyłam w tę trasę, czyli wiadomościami o antropologii. 

Kolce autorów są różnych rozmiarów i wagi, np. w przypadku podróży do Iranu główny protagonista poczęstował mnie informacją, iż przed lotem na właściwe miejsce odwiedził Stonehenge (żadnej refleksji nad kilkoma tysiącami lat historii, po prostu sucha informacja na zasadzie byłem – odwiedziłem), że w Iranie jest korupcja, a jezioro Urmia (będące dopływem czegoś) i leżące gdzieś, przypomina Wielkie Jezioro Słone w stania Utah oraz ma właściwości łagodzące reumatyzm i inne schorzenia. Bill powiedział mi także co króluje w tamtejszym (irańskim) rolnictwie oraz opisał życie Hasańczyków (Hasańczycy żyją w Iranie), którzy budują domy z cegieł suszonych na słońcu, używają zwierzęcego łajna do ogrzania się i choćby z samego względu na tę odmienność życia codziennego temat sam w sobie jest interesujący, jednak nikt nie spodziewał się takich elaboratów w powieści o – bądź co bądź – trupach. 


Bill Bass i Jon Jefferson cierpią – moim zdaniem – na coś, co roboczo można nazwać przypadkiem researchera, mianowicie obydwoje (albo tylko jeden z nich, a drugi nie miał siły protestować) znaleźli tak dużo informacji, że teraz chcą to wszystkim pokazać, bo żal im wycinać, choćby fragmentu na temat tego, kogo studentką była jakaś osoba, skąd ją znają lub koło jakiego miasta leży randomowe miasteczko w Ameryce. Choć wieści o tym, ile mieszkańców posiadają miasta, ich zarysy historyczne i opowieści, o tym jak znaleźli ropę, jak rozkochali się w whiskey bądź jak wiele japońskich samolotów zastrzelił McGuire nie przypadły mi do gustu to muszę też przyznać, że to nie jest tak, iż w książce nigdy nie ma ciekawych informacji, np. w pewnym rozdziale o wadzę owadów w nauce, znajduje się historia o tym jak już w bodajże XIII wieku użyto much, aby rozwiązać sprawę kryminalną. Może nawet nie chodzi o same wstawki, ale ich długość – w pewnym segmencie znajduje się np. opowieść pewnej kobiety, zajmującej się nakładaniem gliny na czaszki zmarłych. Brzmi to bardzo dziwnie, lecz Joanna ma tytuł naukowy z sztuki sądowej i zajmuje się rekonstruowaniem twarzy zmarłych. Autorzy zdecydowali się na napisanie kilku słów o przeszłości kobiety i właściwie nie ma w tym nic złego, bo historia jest ciekawa (choć właściwie także zbędna) – problem w tym, że jest za długa. Gdyby była bardziej skondensowana problemu by nie było i chyba właśnie te zdanie mogę odnieść do całej książki. Wtrącenia nie są złe, ale muszą być zastosowane wówczas  odpowiednie proporcję, a treść owych wstawek powinna być zredukowana.  

Z ważnych jeszcze rzeczy po przeczytaniu ,,Mindhuntera’’ (innej pozycji o naukach sądowych – psychiatrii) czuję się w obowiązku, aby donieść, czy ta bardziej pamiętnikowa konwencja nie wpływa na to, iż dostajemy zbyt dużo życia prywatnego naukowca. Odpowiedź brzmi nie. Autorzy właściwie nie poruszają tematu swojego domowego zacisza – jedynie dwa razy (liczyłam) Bill napomina w jednym zdaniu, że musiał zostać w domu, ponieważ jego żona miała nowotwór. Te dwurazowe ogłoszenie autora o chorobie żony uświadomiło mi również, że rozdziały wyglądają na pisane bez większego porządku – jeśli jest w nich chronologia to na tyle chaotyczna, że właściwie nie jestem pewna, czy ona tam występowała, czy też nie. 

Poza tym książka jest osobliwa jeśli chodzi o rozdziały – autorzy podzielili niektóre sprawy na dwa, a nawet trzy rozdziały, co nie jest głupie biorąc pod uwagę, że niektóre przypadki dzieją się na przełomie dekad, lecz umieścili je nie zawsze obok siebie, czyli przykładowo sprawa z rozdziału drugiego jest kontynuowana później w rozdziale trzynastym (sytuacja autentyczna). Wybijało mnie to trochę z rytmu i co ważniejsze, nic by się właściwie nie zmieniło, gdyby jeden rozdział był po drugim. 

Będąc jeszcze przy rozdziałach bardzo miło wspominam postscriptum, które autorzy stosowali, kiedy sprawa wymagała jakiegoś uaktualnienia. Był to po prostu króciutki fragment tekstu oddzielony kreską i napisem postscriptum – informacje były zwięzłe, rzeczowe i zaspokajały ciekawość szczególnie w momentach, kiedy oryginalna historia kończyła się niewiadomą, czyli czytelnik nie widział czy przestępca został aresztowany, czy też nie. W sprawie aresztowań mogę jeszcze dodać, iż przypadł mi do gustu realizm książki, gdyż ,,Trupia Farma. Nowe śledztwa’’ nie tylko mówi o historiach łatwych i przyjemnych (o ile historię o zwłokach mogą takie być), ale także o sprawach skomplikowanych oraz takich, gdzie nauka zawiodła.


Z rzeczy sympatycznych i pomocnych muszę jeszcze wymienić aneks, który świetnie zaznajamia z anatomią ludzką, gdyż zawiera kilka ilustracji, przedstawiających kości ludzkie oraz słownik pojęć antropologicznych i sądowych. Nie uważam, żeby książka zawierała na tyle skomplikowaną terminologię, aby dodatkowe objaśnienia były niezbędne, lecz taki dodatek zawsze jest miły.


Na koniec jeszcze o kwestiach kosmetycznych. To co szybko wychwyciłam, a pewnie wiele osób nawet się nad tym nie zastanowi, to pewne uproszczenie na temat Niemców. W autorach panuje przekonanie, że wszyscy Niemcy są skrupulatni i skoro poznali jednego skrupulatnego Niemca osobiście, to na pewno cała nacja tak ma – głupota i duża generalizacja przy okazji, ale było to jedno krótkie zdanie, nigdy więcej nie powtarzane, więc można przymknąć oko (a najlepiej dwa). Raz też trochę gryzła mi się treść, bowiem autor najpierw piszę, iż z całą pewnością denatem jest mężczyzna rasy kaukazoidalnej (białej), po czy wychodzi na jaw, że zmarły był mężczyzną, lecz rasy negroidalnej (czarnej). I jak pisałam wcześniej to, że ktoś się pomylił całkowicie mi nie przeszkadza – właściwie to się cieszę, że takie przykłady są umieszczone w książce. Mój problem był w tym, że ten fragment wyszedł jakoś dziwnie; brakowało mi jednego zdania na zasadzie ,,pomyliłem się, mężczyzna był czarny’’, bowiem ten segment wyszedł trochę tak jakby ktoś nagle zboczył z ścieżki i zapomniał czegoś dopisać. Nie insynuuje specjalnego działania któregokolwiek z autów, bo wcześniej żaden z panów nie miał problemu z powiedzeniem ,,heej, Bill się pomylił’’ – po prostu ten fragment wyszedł mętnie. I tyle.

Resumując, nie będzie to moja ulubiona pozycja – zapewne za kilka miesięcy będę ją pamiętać jak przez mgłę. Nie dlatego, że była zła, tylko z powodu nijakości. Temat choć ciekawy został położony przez zbyt dużą rozwiązłość autorów i chaos. Może gdyby forma została zmieniona z pamiętnikowej na bardziej zwięzłą i popularno-naukową wyszłoby inaczej. Niemniej jednak oceniając stan obecny jestem troszeczkę zawiedziona i jednocześnie nie wiem, komu polecić tę książkę – dla początkujących może być za bardzo off-topowa (nie na temat), dla zaznajomionych z antropologią zbyt oczywista. Zostawię was, więc z wszystkimi zaletami i wadami tej książki, abyście sami mogli podjąć decyzję. 

Wskazówki wydedukowane z myślą o łowcach potworów. 
Tytuł: ,,Trupia Farma. Nowe śledztwa’’
Tytuł oryginalny: „Beyond the Body Farm. A Legendary Bone Detective Explores Murders, Mysteries, and the Revolution in Forensic Science”
Autorzy: Bill Bass i Jon Jefferson
Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tłumacz: Janusz Ochab
Liczba stron: 304 strony

Recenzja powstała przy współpracy z wydawnictwem Znak Literanova, jednak wszystkie wyrażone w niej opinie są moimi własnymi.

14 | dodaj komentarz

  1. Szkoda, że książka nie wywarła na Tobie lepszego wrażenia. Ja na pewno sięgnę po ten tytuł, w dużej mierze ciepło wspominając pierwszą część.

    OdpowiedzUsuń
  2. Antropologia i inne nauki związane z kryminalistyką i kryminologią znajdują się w kręgu moich zainteresowań, więc chociażby z ciekawości zaglądnę do tej książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo wszystko chętnie przeczytałabym tę książkę :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedyś chciałam być archeologiem, więc pewnie taka tematyka byłaby mi bliska - w końcu to grzebanie w ziemi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślę, że gdyby książka wywarła na Ciebie większą refleksie może bym się na nią skusiła

    OdpowiedzUsuń
  6. Mimo że książka Cię nie zachwyciła, to i tak mam zamiar po nią sięgnąć :)
    Pozdrawiam! Dolina Książek ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej! Ciężko uwierzyć, że książki o tak różnej tematyce powstają. Nie wiem czy odważyłabym się na nią... pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Póki co pozostawię tę pozycję bez echa. Może kiedyś zagości na mojej liście czytelniczej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wydawnictwo Znak welokrotnie mie pozytywnie zaskoczyło wiec chętnie sięgne po tak ciekawą pozycje.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zdecydowanie wolę inny typ książek :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedyś czytałam Becketta, więc może sięgnę po tą pozycję :)

    OdpowiedzUsuń

Template by Elmo