niedziela, 29 października 2017

Dwanaście kroków do wydania książki. I dlaczego każdy krok jest milowym.

Cześć, jestem Angela i napisałam, razem z moją partnerką, erotyk LGBT „Na jej rozkazy” i tomik wierszy, o którym już zapomniałam. Aktualnie pracuję jako copywriter, redaguję książki, a także prawię morały na Spisku Pisarzy. Okazjonalnie studiuję, czasami zapominam się tym pochwalić, a teraz podobno warto mieć dyplom z wyższej szkoły.


Nie chcę jednak pisać o sobie, bo o sobie pisze się pamiętniki. Zostałam poproszona o przedstawienie tego, jak wygląda wydawanie książek oczami pisarza. Czy to jest takie zabawne, na jakie wygląda? Szybkie i proste? Czy to spełnienie marzeń, a może krok do przedpiekla? Postaram się odpowiedzieć wam na nurtujące pytania najlepiej, jak potrafię. Obiecuję!

Post ozdabiają zdjęcia ładnych i starych maszyn do pisania.
Źródło: Pixabay.

Zacznijmy więc od początku. Na początku jest człowiek, który nazywa się X. X postanawia napisać książkę, ponieważ jakaś historia trawi go od środka. Przez pierwsze godziny nie ma pojęcia, co właściwie wykiełkowało mu w głowie. Myśli sobie. Hej, X, wariacie. Mamy środę, a nie piątek, czemu zataczasz kółka na chodniku. I automatycznie odpowiada: Hej, X. Chodzę pijany ze szczęścia, bo coś mi wyrosło w głowie. I tu się zaczyna pierwszy milowy krok.

1.       Pomysł-chwast, pomysł-kłos
U pisarzy najczęściej, w momencie narodzin pomysłu, następuje przestawienie jakiegoś dzyndzla w głowie. Ten dzyndzel zazwyczaj wydaje z siebie krótkie pip, a pisarz musi się zatrzymać z wrażenia. No więc się zatrzymuje. Myśli. Kalkuluje. Próbuje ułożyć ten pomysł w jakiś gatunek, tworzy postać, wykręca z rzeczywistości jakąś sytuację i przetwarza. To proces myślowy, który dotyczy każdego z nas. Drugim etapem, według mnie, jest zrobienie researchu. Czy ten pomysł jest realny? Ten bohater? Czy czytelnik się utożsami? Na przemian fala pomysłów i atrakcyjnych rozwiązań zalewa głowę, ale czasami pomysł jest jak chwast. Zajmuje niepotrzebnie miejsce, nic nie wniesie do literatury, tematyka, która nam się objawiła, jest przeorana przez dziesięć tysięcy autorów. Czy naprawdę warto dokładać cegiełkę?

2.       Przesiewamy pomysły
To jeden z tych trudnych etapów. Czasami w głowie zabija się postacie, mówię wam, krwawo jest, krwawo. Ale to śmierć dla dobra całej historii, którą wybraliśmy. Wymaga to od nas odwagi, odzwyczajenia się od opowieści wyświetlanej w naszych głowach. Przynajmniej ja tak mam. Chwila nudy, przerwy w życiu rzeczywistym i od razu zaczynam myśleć o losach moich bohaterów. Czasami do nich gadam, ale nikomu tego nie mówcie.

3.       Początek pisania
Czuję się jak na haju. Krew buzuje, pierwsze strony szybko się zapełniają, a ja mam morze pomysłów, którego nie mogę przelać na worda tak szybko, jak bym tego sobie życzyła. Jestem w pewnego rodzaju szale, sceny się mnożą, a wyczerpanie przychodzi czasami dopiero po pięćdziesiątej, sześćdziesiątej stronie. A to dopiero połowa. Bardzo często pisanie męczy, przedłuża się, a błędy na poprzednich stronach denerwują. To w tym momencie zaczynają dopadać drobne zwątpienia. Są jak robaczki, komary. Jedna swędząca ranka nic nam nie zrobi. Ale setka?


4.       Dopisanie książki
Czasami się nie chce. Czasami traci się ochotę, odpuszcza przed trudnymi momentami. Bardzo często moje pisanie w tym momencie się kończy. Na dysku mam wiele różnych książek, których nie skończyłam i prawdopodobnie nie skończę. Dopisywanie jest ciężkie, wymaga odwagi, bo postawieniu kropki przyjdzie człowiek, który spotka się z naszą historią. I może nie być zabawnie. Ale dopisać tekst trzeba, chociażby dla swoich bohaterów. Niech sobie żyją, na dobre i na złe.

5.       Beta-reading
Kończymy pisać, czytamy swoją książkę, wzdychamy z radością. Jesteśmy genialni! Świetna fabuła, przyzwoity język, klasa sama w sobie! Ta iluzja pryska jak bańka mydlana z taniego mydła. Przychodzi ten człowiek, ten beta-reader, po polsku zwany przedczytaczem. Zaczyna się ostra jazda. Uwagi burzą nam dobry humor, po niektórych wyciętych fragmentach mamy koszmary. Boimy się spojrzeć w plik, w którym przedczytacz zawarł swoje uwagi. Bo to takie po części intymne, nawet wtedy, kiedy decydujemy pisać książki dla mas (tak, pisarze piszą dla zarobku, jestem jednym z nich). Obcy człowiek rozdziera nam bohaterów i – o zgrozo! – ma rację.

6.       Drogi wydawco, proszę, wydaj mnie!
Po mękach beta-readerskich przychodzi czas na zmierzenie się z wrogiem bądź przyjacielem. Wydawca, zwany też bogiem księgarnianym lub naszym nowym szefem, a także potworem z krainy niewydanych książek, czeka na nasze książki. Poprawka – w większych wydawnictwach czekają na nas recenzenci, którzy kwalifikują książkę bądź nie. Przed wysłaniem tekstu do wydawcy, warto się zapoznać z profilem wydawniczym każdego wydawnictwa, a także przygotować konspekt. Już kiedyś stworzyłam post na ten temat, dlatego zapraszam na mojego bloga, by się z nim zapoznać. Konspekt to streszczenie na 1800zzs (znaków ze spacjami, czyli jedna strona A4), a także inne ciekawe informacje o książce. Plus, oczywiście, biografia autora. Tego nie unikniemy. Warto maksymalnie dopracować konspekt, ponieważ jest to nasza wizytówka. Powiem więcej. Jeżeli dostaliście szybko odpowiedź odmowną od wydawnictwa, bądźcie pewni, że redaktor wewnętrzny nie zajrzał nawet w wasz tekst. Zerknął tylko na konspekt. Sad, but true.

Oczywiście wydanie tradycyjne nie jest jedynym możliwym wydaniem. Można wydać się samemu (tak zwany sel-publishing) lub zapłacić para-wydawnictwu za słabej jakości książkę. Przede wszystkim polecam wam jednak dwie pierwsze opcje, dlatego że są najbardziej prawdziwe i pomocne w promowaniu własnej twórczości.

Kiedy w końcu wydawca odpowie nam twierdząco, a my wypijemy cały barek alkoholu ze szczęścia, zaczyna się najgorsze. Umowa, którą trzeba przeanalizować setki milionów razy. Dlaczego? Każde niedociągnięcie w umowie, na przykład nieokreślenie, jak wypowiedzieć umowę na resztę trylogii, lub brak widełek czasowych wydania książki sprawi, że umrzecie na zgryzoty. Włosy wam posiwieją, potem oszalejecie, bo kto lubi czekać na premierę swojej książki dwa i pół roku?

Potem zaczyna się milszy etap – poprawki. Z redaktorem i korektorem. Czasami można się z nimi pokłócić, ale cały czas człowiek sobie wymyśli: Ach. Wydadzą mnie. Tylko to się liczy.

7.       Praca nad książką.
Jak wspomniałam. Im większe wydawnictwo, tym ta redakcja i korekta są bardziej intensywna, ale chciałabym w tym punkcie, jako autor, wytłumaczyć się. Jako autor i jako redaktor. Czasami (najpierw jako pisarz, żebyśmy się nie zgubili) czytam swój tekst setki razy. Setki, tysiące pieprzonych razy. Znam tę historię na pamięć, wiem, czego nie zamieściłam w książce. Nie czytam tekstu tak, jak czytelnik. Nie kalkuluję słów, kalkuluję zachowania. Ewentualnie wyłapuję krzywe metafory, które w moim pisarstwie są tak często, że aż je definiują. Jako redaktor, powiem szczerzę, przepuszczam literówki, bo często autorom zależy na czasie. A czas to pieniądz, nie? Wiem jednak, że to mnie absolutnie nie tłumaczy. Ale chciałabym, byście patrzyli na błędy w książkach, pojedynczych oczywiście, z przymrużeniem oka. I z góry wam za to dziękuję! Bo wszyscy jesteśmy ludźmi.

Ale nie, niech maszyny za nas nie piszą, bo będę musiała jechać na dworzec do stolicy i szukać miejscówki do spania!


8.       Grafika i druk
Okładka, się wie. Okładka czasami to zło, ponieważ wydawcy mają swoje wizje, a w umowie notkę, że sami zajmują się wizją fizyczną książki. Czasami można stękać, ze proponowana okładka jest okropna – ja tak zrobiłam, a czasami można się dogadać. Drobna uwaga: Nie zgadzajcie się na okładki, które kłócą się okrutnie z wizją waszego świata, bo nigdy tego nie przegryziecie. Ja, gdybym zgodziła się na pierwszą okładkę erotyku, chyba bym teraz paliła się ze wstydu. Wyglądała jak plakat z filmu pornograficznego, piersiom brakowało sutków, no bo cenzura… Na szczęścia ostatecznie wygląda ona o wiele lepiej. Ba, jest jednym z plusów powieści. Druk to sprawa już mniej problematyczna – czasami druk się opóźnia, ale to normalne. Nadal jesteśmy ludźmi.

9.       Premiera
Ten dzień może być świetny, zawsze i wszędzie, ponieważ w tym momencie zaczyna się genialna, szybka promocja książki. Autora zalewają recenzje, opinie, świat, wydawałoby się, kręci się wokół nas. Warto jednak nie popadać w samouwielbienie w tym momencie, ale zainwestować czas i pieniądze w promocje. Nie jestem zdania, żeby autor płacił za wydanie książki – ale jestem za tym, by sam zadbał o promocję, bo nawet dobre wydawnictwo nie da mu tego, co może osiągnąć sam, przy współpracy z blogerami. Ludzie, jesteście świetni!

W dniu premiery mam na twarzy uśmiech i planuję kolejne książki. Moja przyszłość świeci się od sławy.

10.   Recenzje
Po tygodniu przychodzi smutna prawda, że nie zawsze książka jest tak przyjęta, jak to sobie wyobrażaliśmy. Opowiem wam co nieco o moich przeżyciach. Pewnego dnia przeczytałam recenzję, z której nie wynikało, że autorka bloga przeczytała moją książkę. Nic, prócz opisu tak naprawdę, nie otrzymałam. Dziewczyna stwierdziła, że jej się podobało, że poleca. Ale co dokładnie? Może coś jednak było niefajnego? Opinie negatywne, konstruktywna krytyka jest bardzo ważna dla autora, który chce napisać trylogię – w kolejnej części będzie mógł się pochwalić. Kolejna rzecz wiąże się z BDSM. Przez kulawego Greya, ludzie myślą, że związki sado-maso to niewolnictwo. Lub, wymiennie, używają słów uległa i niewolnik. To pic na wodę, fotomontaż. To zupełnie inne, skrajne pojęcia i najgorsze dla autora jest to, że czytelnik nie zrozumiał subtelnej intencji pisarza, bo ma skrzywiony obraz seksualności. Bolesne, ale nadal prawdziwe. W takich momentach czułam się źle, ponieważ włożyłam w książkę masę pracy, gdyż ta tematyka, ten erotyzm jest dla mnie istotny. Ale i tak się nie udało. A może po prostu ktoś przeczytał tekst na szybko, bo trzeba było napisać recenzję? Najsmutniejszym momentem był ten, kiedy jedna blogerka napisała w jakimś komentarzu, że jej partner wyśmiewał się ze scen w książce. Najradośniejsza – kiedy dostałyśmy zdjęcie z sesji, w której modelka inspirowała się postacią pierwszoplanową.

11.   Promocja książki
Kilka śmiesznych faktów. Miesiąc po premierze odbył się konkurs, w którym do wygrania były trzy książki. Było podane kto jest autorem i o czym jest pozycja. A i tak ludzie, którzy mieli za zadanie zadać najbardziej ciekawe pytanie, pytali: Czy twój chłopak akceptuje tematykę, w której piszesz? (Tak, było napisane, że jesteśmy parą, ale ludzie to olewają). Kolejna ciekawa sytuacja miała miejsce niedawno, kiedy jedna z czytelniczek próbowała nam wmówić, że scena, którą puściłyśmy na FP książki, już była, że jest w części wydanej, a nie w części trzeciej. I to było naprawdę zabawne.

12.   Dalsze pisanie
Po pierwszych kilku miesiącach już wiesz, czy chcesz pisać dalej. Czasami ludzie, załamani marną sprzedażą, negatywnymi recenzjami i złym ogólnym odbiorem swojej powieści, odkładają ją do szuflady, zostawiając na dnie wraz ze swoim pisaniem. To nie jest dobre podejście, ponieważ każdy ma prawo do błędów, a kto wie, czy kolejna książka nie będzie bestsellerem, który przyniesie sławę i chęć do jeszcze bardziej owocnego pisania?

Jak widać, pisanie książek jest łatwe i przede wszystkim zabawne. No dobra, to praca jak każda inna, tylko wyrażamy się w niej bardziej niż w pracy korpo. Dlatego to właśnie ją wybrałam. Pisanie w domowych warunkach, gdzie mogę uskutecznić hodowlę zwierząt egzotycznych, jest dla mnie spełnieniem marzeń. A ja właśnie to robię, gdzieś od roku. Spełniam się i jest mi z tym dobrze. To tak w ramach pisania pamiętników.


19 | dodaj komentarz

  1. Ciekawy i motywujący tekst! Szersze spojrzenie na pisanie zawsze się przydaje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnie dwa zdania w podpunkcie o beta-readingu są dla mnie trochę sprzeczne. Obchodzi Cię, co mają do powiedzenia/napisania czytelnicy, ale jednocześnie piszesz dla zarobku? Cóż, znam kilkoro pisarzy, którzy produkują książki dlatego, że się one sprzedają, ale mają oni w nosie to, co sądzą o nich czytelnicy :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Bo to takie po części intymne, nawet wtedy, kiedy decydujemy pisać książki dla mas (tak, pisarze piszą dla zarobku, jestem jednym z nich). Obcy człowiek rozdziera nam bohaterów i – o zgrozo! – ma rację."

      Piszę dla zarobku, ale mogą mnie obchodzić opinie czytelników. Chodzi tutaj o opinie czytelnika+, czyli człowieka, który mi powie, że chcę na rynek wypuścić gniota ostatecznego lub stworzyć opowiadanie, które nie jest za bardzo ciekawe, a bazuje na schematach, dlatego prawdopodobnie ktoś je weźmie. Te pojęcia się nie wykluczają. Ja zwracam uwagę na czytelników, na zarobek, bo cenię sobie literacką elastyczność. ;)

      Usuń
  3. Bardzo użyteczny post, polecam serdecznie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawy wpis, sama od dłuższego czasu pracuję nad książką (chociaż pracuję to zbyt górnolotne słowo, idzie mi wolnej niż stadu ślimaków :D ). Fajnie było poczytać, jak to wygląda ze strony autora.

    Pozdrawiam,
    Paulina z naksiazki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Naprawdę bardzo fajny, luźny, ale zarazem prawdziwy post. :) Kiedyś też chciałam wydawać swoje książki, teraz celuję bardziej w to, żeby pracować nad czyimiś. Niemniej wydaje mi się, że w społeczeństwie panuje zbyt optymistyczne spojrzenie na obie te strony. Fajnie, że mówisz, jak jest naprawdę. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Inspirujący wpis. Czuję się pewniejsza na tym gruncie, tym bardziej, że sama planuję coś napisać. Dziękuję ci.

    OdpowiedzUsuń
  7. Marzę o napisaniu książki i fajnie było przeczytać taki post. Zmusza do refleksji, czy aby na pewno chce się spełniać te marzenie. :D


    Pozdrawiam Iza
    Niech książki będą z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  8. Heh, chciałem, (a może dalej chcę?), coś napisać.
    Ale się boję.
    Klecę coś dla siebie i przyjaciół, jednak przeraża mnie perspektywa masy bezpodstawnych hejtów oraz jakże trudna krytyka. Przyjmuję ją, rozumiem, jednak w głębi dla każdego jest trudne pogodzenie się ze swoimi błędami.
    Dalej etap sprawdzania, że okaże się zupełny brak logiki i spójności, a mnie samemu historia wyda się bezsensowna.
    No i brak czasu. To jest zmora. :/
    Dlatego pozostanę na etapie pisania "do szuflady", a publikację pozostawię odważniejszym i tym, którzy mają ciekawsze pomysły.
    Ale przynajmniej mam się z kim pokłócić, jeśli nikt nie chce ze mną rozmawiać! :D

    Jeżowo pozdrawiam
    Nikodem z Jeże czytają

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedyś chciałam napisać książkę, teraz wolę czytać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo interesujący wpis :) Wiem, że sama nie dałabym rady napisać książki, to chyba kwestia zbyt kulawej wyobraźni, tym bardziej podziwiam wszystkich pisarzy :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Myślę, że wielu z nas, tak jak ja chcę napisać swoją książkę i to pomaga nam zrozumieć co się właściwie dzieję zanim książka zostanie finalnie wydrukowana, więc bardzo mi się to podoba :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ciekawy wpis. Fajnie, że przybliżasz jak wygląda "od kuchni". Niektórzy nie zdają sobie sprawy jak wiele pracy i pieniędzy trzeba włożyć w wydanie książki :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Troche orientuje się w temacie pisaniu książek i zgadzam się z Tobą w 100%. Czasami zachowanie niektórych osób jest żenujące i nieprofesjonalne -,-

    OdpowiedzUsuń
  14. Interesujący post! :) O napisaniu książki marzę od dawna, mam nadzieję, że kiedyś to się spełni :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo ciekawy i wartościowy wpis! Niezwykle przyjemnie się czytało :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ciekawe, czy przyjdzie w moim życiu taki dzień, w którym usłyszę w głowie te "pip" i wpadnę na genialny pomysł na bestseller? 😉

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo ciekawy post! Nigdy nigdzie takiego nie widziałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Świetny post, dobrze wiedzieć, jak to wygląda od drugiej strony :)

    OdpowiedzUsuń

Template by Elmo