środa, 16 sierpnia 2017

[PRZEDPREMIEROWO] Dwie takie, co podbiły internet, czyli ,,Milion odsłon Tash".

,,Milion odsłon Tash" to historia dwóch przyjaciółek, które tworzą razem serial internetowy na podstawie książki Tołstoja, ,,Anny Kareniny". Produkcja nie cieszy się dużą popularnością, dopóki pewna znana vlogerka nie poleca ich w swoim materiale. Od tego momentu subskrypcje wzrastają na łeb, na szyję i choć  Tash nie jest lekturą idealną, nie zapamiętam jej też na dekady to jednak skłoniła mnie do kilku przemyśleń - zarówno tych całkiem poważnych, jak i całkowicie błahych, które odnoszą się również do innych popularnych młodzieżówek.

Przede wszystkim rodzice. Istnieje w młodzieżówkach taki kult ,,rodziców nieobecnych", czyli teoretycznie ci rodzice są, lecz w praktyce jest trochę tak jakby ich wcale tam nie było. Wracasz nad ranem nikomu o tym nie mówiąc? Spoko. Lecisz do obcego miasta z jakimś nieznanym typem? Nie ma problemu. Nagle wychodzisz na długie godziny, po czym wracasz z przekrwionymi oczami i śmierdzisz dymem papierosowym? Pewnie to przejściowe, więc nie zwracajmy na to uwagi. Powiecie, że to inna mentalność, a ja za to krzykne, bullshit! Który rodzic siedemnastolatki ma gdzieś fakt, że jego córka jest nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim towarzystwie? 

Jasne, tacy rodzice znacznie ułatwiają fabularne eskapady nastolatek, ale czy tym samym nie tworzymy wyimaginowanego świata, który z takimi osobowosciami staje sie zbyt nierealny? Sytuacja Tash jest podobna. Wątek rodziców nastolatki teoretycznie jest rozbudowany, bo wiemy o ich odmienności religijnej, ulubionych potrawach, charakterze czy sposobie rozwiązywania problemów. Notabene trzeba przyznać, że pierwszy raz spotkałam się w młodzieżówkach skierowanych "do mas" z buddyzmem, co było swego rodzaju ciekawym doświadczeniem, bo o tej religi wiem mniej-więcej tyle, że zakłada, iż człowiek po śmierci odradza się na nowo (tzw. reinkarnacja), a i tę informacje musiałam sprawdzić, żeby się upewnić, czy wszystko dobrze zapamiętałam i nie wyjdę na głupka do kwadratu (albo i co gorsza, do sześcianu). Wracając jednak do rodziców Tash trzeba przyznać, że w książce są obecni. Natomiast w życiu córki już... średnio.


Kolejnym problemem jest rzucanie nie tyle wskazówek, co wielkich, neonowych znaków wrzeszczących na cały regulator ,,Heej! Patrz na to!!!". Nienawidzę takich zagrań. W końcu jeśli mam emocjonalnie reagować na sytuację, która spotyka  (w tym przypadku) Tash to muszę babkę rozumieć i może nawet potrafić sie z nią utożsamić, ewentualnie chociaż uwierzyć, że tacy ludzie jak ona faktycznie istnieją, np. w moim otoczeniu. Przy wczuciu sie w osobę Tash miałam jeden zasadniczy problem - mało subtelne uwagi na temat jej znajomości z Paulem i tego w jaką to stronę podąża, dlatego kiedy sprawa robi się klarowna dla bohaterki to dla mnie zaczyna już być przedramatyzowana i jednocześnie głupia, bo o ile rozumiem, że rzeczy dotyczące nas samych nie są, aż tak oczywiste jak dla bezstronnego obserwatora to w wypadku Tash pojawia sie pytanie, dlaczego choć raz nie przeszło jej to przez głowę. Przyjaciele czasem się w sobie zakochują, no nie? 

Ważną kwestią jest również aseksualność. ,,Milion odsłon Tash" wprowadza temat aseksualności i nie dam sobie głowy uciąć czy ktoś kiedykolwiek wprowadził taki wątek, aczkolwiek dla mnie było to dziewicze spotkanie - nie powiem, że bezbłędne, ale jednak odświeżające i w ogólnym rozrachunku ten aspekt dostaje ode mnie ogromnego plusa (i to z serduszkiem na dobitke).

Należy jednak zrobić tu dwa rozróżnienia - na to, co wyszło i to, co ktoś powinnien podreperować. Przede wszystkim szukanie informacji w internecie czy zagubienie stwarza obraz bardzo realny - no bo, kto dzis szuka chocby synonimów w tradycyjnym słowniku, jeżeli ma pod ręką ten internetowy? Autorka zawiodła mnie jednak przy kreacji Tash, która jako główna bohaterka była bardzo niekonsekwentna - raz miała pretensje, że jej przyjaciółka na wieść o jej tożsamości seksualnej zaprzestala opowieści o tyłkach chłopaków. Za to kiedy indziej wyznaje, że cieszy sie, iż Jack nie dzieli się z nią takimi nowinkami. Nastolatka zmienna jak wiatr.



,,Milion odsłon Tash" mimo błędów nie jest złe i jak każda młodzieżówka korzysta z popularnych schematów, dodając przy tym kilka swoich, innowacyjnych rozwiązań. Kathryn Ormsbee przede wszystkim zagłębiła się w Youtube, sławę, krytykę  oraz autorytety, a może nie tyle autorytety, co osoby podziwianie i powszechnie lubiane, które na konwentach i planach filmowych wydają się być niemal rakietami energii. No bo wiecie jak to jest, gwiazdy pokazują tyle, ile pokazać chcą, dlatego też znamy tych wszystkich ludzi z wymuskanych okładek i pozytywnej energii, którą przekazują w wywiadach czy eventach. Dopiero później się okazuje, że ta pani kręci dziwne filmiki, a ten pan zachowuje się jak burak. Tash trochę udowadnia, a po trosze przypomina, że to też ludzie i najczęściej wcale nie lepsi od nas, co sprowadza wszystko do ,,nigdy nie powinno się poznać swojego bohatera, bo można się rozczarować". Dodatkowo na przykładzie Tash oraz jej przyjaciółki, Jack, widać jak różnie ludzie reagują na nagłą sławę i z jakimi pokusami sie to wiążę. Pozycja Kathryn Ormsbee stawia też ciekawe pytanie na temat granicy w ocenianiu - dla mnie jako recenzenta jest to szczególnie ciekawa sprawa, bo oceniam sporo rzeczy. Pisze o książkach, serialach, a innym razem komentuje ikoniczne postacie, które obecne są zarówno  na płaszczyźnie literackiej jak i ekranowej. Co prawda, nigdy nie oceniałam żadnego kanału na Youtubie, bloga czy fanpage, (przynajmniej nie w wpisach. Wiadomo,rozmowy prywatne to inna broszka) lecz mimo to Tash wywołała u mnie trochę refleksji. Należy też przyznać, że książka dobrze pokazuje, iż można doskonale znać różnicę między hejtem a konstruktywną krytyką i jednocześnie traktować te dwa przypadki niemal rownorzędnie, gdy w grę wchodzą nasze własne twory. 

,,Milion odsłon Tash" ociera się również o tematy popularne, aczkolwiek trudne. Do takich wątków należy potraktowany nieco pobieżnie (co akurat przy okazji pokazuje usposobienie bohaterki i jej egoizm) temat raka. Autorka nie pokazuje tu nic nowego, bo niby choroba przewija się często, a jednak okazuje się, że mało o niej mówi. Ormsbee ani trochę nie przybliżyła psychologi osoby cierpiącej na raka, więc tak naprawdę cały ten wątek skupia się z dość okrojonych grubymi liniami ram, które skupiają się mniej więcej na myśleniu; Pan  Harlow ma raka, więc leczą go za pomocą chemioterapii i wszystkim jest przykro. Dziwni to o tyle, że każde z jego dzieci jest niebywale silne psychicznie i ani trochę się nie załamuje, mimo iż ma ku temu powody, a żona chorego jest właściwie nieobecna - czasami autorka napomina, że Pani Harlow jest w delegacji i nie było by w tym nic złego gdyby owa kobieta pojawiła się w tej książce chociaż raz. Dla uzmysłowania dodam, że to nie jedna z tych powieści, gdzie akcja dzieje się w jeden dzień. Tutaj mówimy o kilku miesiącach, podczas których żona chorego na raka mężczyzny magicznie się teleportuje bez słowa wyjaśnienia. Także po głębszym zastanowieniu dochodzi się do konkluzji, że to wątek bardzo wygodny dla autorki (gdyż łatwo wiele rzeczy "zrzucić" na raka), lecz przy tym mało wygodny dla czytelnika. I to nie dlatego, że sceny są drastyczne czy wzruszający, a z powodu sprowadzenia choroby do miana wymówki i pewnej funkcji. Nie mówię, że to nie jest powszechna praktyka, albo że jakoś ogromnie to wadzi, jednak jak już pisać o chorobie to w sposób nieco bliższy prawdzie.

Poza tym Tash pokazuje problemy rodzinne - niespodziewany prezent w postaci braciszka, relacje rodzeństwa czy presje wywierane przez rodziców na dziecko. Niektóre z tych problematyk można było opisać lepiej (nie korzystając z infantylnych zachowań), inne wyszły naprawdę dobrze.

Szczerze mówiąc, zgodziłam się zrecenzować ,,Milion odsłon Tash" ze względu na wątek sławy, internetu, czyli całą tą współczesną otoczkę i dlatego też nie czuję się zawiedziona. Jasne, język może mógł być piękniejszy, a Tash bystrzejsza, ale jest to powiastka dobra i o ile, nie zabierzecie się za nią dla niesztampowego związku to możecie być ukontentowani.

Recenzja powstała przy współpracy z Moondrive, lecz wyrażone w niej opinie są moimi własnymi. 

Ps1. Jestem z tego wpisu niesamowicie zadowolona, bowiem pierwszy raz udało mi się napisać recenzje w całości przy użyciu komórki - też nie mogę w to uwierzyć, jednak wiąże się to z niebezpieczeństwem literówek za co od razu przepraszam.

Ps2. Czytanie tej książki, jako że miałam ją w formie e-booka nauczyło mnie także nie ufać elektronice, bo zaznaczone podczas czytania cytaty na złość zniknęły. 

Ps3. Muszę ostrzec niektóre jednostki. Tash nie podoba się ,,Carry On My Wayward Son", a jak  ktoś obraża tę piosenkę to po części obraża ,,Supernatural".

10 | dodaj komentarz

  1. Całkiem ciekawa pozycja, a już myślałam że jak umieścił ją ironicznie na swoim fanpage-u Paweł Opydo to będzie naprawdę zła młodzieżówka. A tu takie zaskoczenie! :D
    W sumie ta książka mogłaby być dla mnie całkiem ciekawa, bo wspomnianą w niej "Annę Kareninę" sama czytałam i serio myślałam że może autorka jakoś do tamtej powieści będzie nawiązywać.
    No i tak podsumowując twoje zdanie to właśnie ciekawie jest, choć mogło być nawet lepiej i bardziej, co zawsze trochę smuci...
    Wydaje mi się że zarzucanie młodzieżówce że jest nierealistyczna to trochę absurd, bo te książki raczej takie nie mają być. Oczywiście - "Milion odsłon Tash" to może nie jest fantastyka, sci-fi czy dystopia, ale żeby trafić na dobrego - albo co ważne, rzetelnego, piszącego wprost o trudnych tematach, a nie po łebkach - młodzieżowego autora trzeba trochę się naszukać.
    Mimo wszystko myślę że się skuszę. Jeśli ją przeczytam, to będzie moja pierwsza młodzieżówka od dłuuugiego czasu :) A mam wrażenie że nie jest z nią jakoś tragicznie i trochę brakuje książek mówiących w taki sposób o internecie, blogosferze, Youtubie i wszystkich dotyczących ich tematów.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że ta książka przemówiła do mnie ze względu na temat, pokazanie jak wygląda życie ludzi, prawie takich jak my, od drugiej strony. Dla kogoś, kto nie rozpoczął swojej przygody z blogowaniem może to być ciekawe doświadczenie.
    Sam motyw aseksualności głównej bohaterki jest niezłym chwytem, który pokazuje, że to nie jest zwykła historia, o zwykłej dziewczynie. Tylko, że ma ona coś w sobie.
    Pozdrawiam ;)
    http://timeofbook.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz jeszcze bardziej nie wiem, co mam robić. Niby czekam na tę książkę, ale skoro bohaterki nie da się polubić i zrozumieć, jest tak wiele niedociągnięć... Chyba odczekam jeszcze trochę!
    Brawo ty!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa recenzja. Równiez nie lubię, jak autor zapomina się w bezpośredniości swoich "wskazówek" i podkreśla je czerwoną kredka, jakby traktował czytelnika jak idiotę ;)
    Co do eskapad i nadmiernie tolerancyjnych rodziców, to mam dwa takie przypadki - jeden w bliskim otoczeniu ("to taka dobra dziewczynka, nic złego nie zrobi, musi się wyszaleć" - a małolata się puszcza na lewo i prawo ;)), drugi poznałam będąc za granicą (mentalność rodziców w Irlandii, którzy puszczają 12-13-letnie córki na całonocne imprezy!!!, sprawia, że nie chciałabym tam wychowywać dziecka) - więc choć krzywię się z niesmakiem w takich momentach lektury, to niestety jestem coraz bardziej skłonna uwierzyć, że tacy rodzice jak najbardziej istnieją...

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam i czytam te recenzje, a one wciąż mnie nie przekonują. Nie chcę jej kupować, ale może kiedyś dorwę ją w mojej bibliotece. :D
    Jools and her books

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jest najlepiej, w domu zalegają mi tomiszcza, dlatego powracam do korzystania z bibliotek, jak jakaś pozycja mnie do siebie przekona, to wtedy zakupię. Przynajmniej pieniądze nie pójdą w błoto, jak mi się nie spodoba.

      Pozdrawiam ksiazkowa-fantazja.blogspot.com/

      Usuń
    2. A ja wam po trosze zazdroszczę, bo u mnie w bibliotece głównie starocie.

      Usuń
  6. No i nie wiem nadal, co z tą książką zrobić. Widziałam tak wiele opinii na anglojęzycznym booktubie, teraz recenzja przedpremierowa po polsku, a każda z nich z innymi odczuciami. Chyba jednak muszę przekonać się na własne oczy, jak to z tą Tash jest.

    Pozdrawiam,

    Ania z https://ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. TASH NIE PODOBA SIĘ CARRY ON MY WAYWARD SON? WYCHODZĘ
    Do cytatów polecam robienie screenów fragmentów, ja tak zawsze praktykuję xd

    Pozdrawiam!
    To Read Or Not To Read

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tego nie rozumiem XD ,,Carry on...'' to świetny kawałek :D

      Usuń

Template by Elmo