W wielu czytelnikach istnieje nieodparte wrażenie, że niektóre książki są lepsze od innych. I nie chodzi tutaj o walory artystyczne bądź osobiste preferencje - czyli fakt, że pewne utwory podobają nam się bardziej lub mniej - tylko o rozumowanie, według którego pewnymi tytułami należy się chwalić, a innymi już nie. Takie zjawisko w świecie książkowym dotyczy wielu kwestii; niektórzy uważają, że książki popularnonaukowe nigdy nie powinny się równać erotyce i błahym romansom. Za to inni twierdzą, że jak książka to tylko papierowa. Żadne audiobooki! Żadne e-booki! Bo przecież to nie książki. Temat ten jest wałkowany, odkąd tylko e-booki weszły na rynek książkowy, a jednak kiedy widzę post, w którym osoba pyta czy przez czytanie e-booków jest zła, to coś we mnie w środku - może nie gotuje się - ale obumiera zastanawiając się, czy to aby nie clickbait, a jeśli nie, to skąd ludzie czerpią takie pomysły.
Dzisiaj będzie więc sztampowo - bo chyba każdy już poruszał ten temat - lecz czasami warto przypomnieć albo po prostu kogoś uświadomić, że czytanie ma stanowić przyjemność, rozrywkę, a nie obowiązek i walkę szczurów, bo jasne można liczyć ilość przeczytanych stron, ilość przeczytanych pozycji - ba! Sama to robię - ale nie chodzi o to by walić w ścianę, kiedy się nie uda osiągnąć celu lub tworzyć wewnętrzne podziały, bo „ty czytasz gówno”, „ty czytasz nie to co ja", „ty czytasz coś mniej wartościowego", a „ty czytasz więcej, ty mniej" i tak dalej…
Dzisiaj będzie więc sztampowo - bo chyba każdy już poruszał ten temat - lecz czasami warto przypomnieć albo po prostu kogoś uświadomić, że czytanie ma stanowić przyjemność, rozrywkę, a nie obowiązek i walkę szczurów, bo jasne można liczyć ilość przeczytanych stron, ilość przeczytanych pozycji - ba! Sama to robię - ale nie chodzi o to by walić w ścianę, kiedy się nie uda osiągnąć celu lub tworzyć wewnętrzne podziały, bo „ty czytasz gówno”, „ty czytasz nie to co ja", „ty czytasz coś mniej wartościowego", a „ty czytasz więcej, ty mniej" i tak dalej…
Książki papierowe i te na czytelniku bądź w telefonie to chyba najwięksi wrogowie, a co zabawne różnią się minimalnie. Treść jest ta sama, tytuł również, sposób przyswajania identyczny (w obydwóch przypadkach czytamy), jedyna różnica to obrazki - w czytnikach ilustracje często są czarno-białe. Wybór między papierem tradycyjnym a elektronicznym to nic więcej jak nasze upodobania i przyzwyczajenia, bo do niektórych przemawia magazynowanie wszystkich książek w jednym miejscu i czytanie takich kolosów jak ,,Gra o tron’’ czy ,,Wielka księga dokonań Sherlocka Holmesa’’ w komunikacji miejskiej oraz trzymanie tych tytułów zawsze pod ręką (w torebce), co w wersji tradycyjnej nie byłoby możliwe, przez rozmiary owych dzieł. Za to inni preferują obracanie kartek, charakterystyczny zapach stron czy tuszu i w tym też nie ma nic złego.
Głupie jednak jest definiowanie czytelnika poprzez sposób w jaki odbiera informacje, bo to czy ja odbiorę i przetrawię podane słowa z tableta czy z książki papierowej nie sprawia, że treść jest inna. Historia cały czas jest taka sama i czytelnik cały czas potrafi wyciągnąć identyczne wnioski. Nie ma więc powodu, dla którego miałabym uparcie trzymać się jedne formy przekazu. Oczywiście, możemy mówić o zaletach książek i zaletach elektroniki - to zresztą jest jak najbardziej wskazane w naszej małej społeczności. Bo jeśli kupuje w ciągu roku jakieś 70/80 pozycji to siłą rzeczy książki otaczają mnie i są w jakiś sposób moim życiem codziennym, wydaje na nie pieniądze, szukam dla nich miejsca, a także często kupuje półki, aby je pomieścić, więc w momencie kiedy zastanawiam się nad alternatywnymi rozwiązaniami to opinię na temat czytnika czy e-booków jako takich, są dla mnie zbawienne. Dobre też jest robienie zestawień, gdzie widać plusy i minusy obydwóch, a właściwie trzech (ponieważ odbierać książki można również za pomocą audiobooków) propozycji, jednak ubliżanie innym, bo słuchają, parafrazując klasyka, urąga podstawowej estetyce ludzkiej.
To tylko od nas zależy czy my lubimy taki przekaz. Nie oznacza to jednak, że jeśli czegoś nie lubię to ewidentnie ta forma jest mniej wartościowa bądź gorsza. Gorsi to mogą być, co najwyżej, ludzie, którzy uważają, że będąc w pewnej grupie odbiorców są automatycznie lepsi od innych. Bo tak.
Jest to o tyle zabawne, że sami obalamy mit - w który tak usilnie niektórzy próbują wierzyć - o super-hiper tolerancyjnych, empatycznych i inteligentnych książkoholikach. Prawda jest taka, że czytanie nie daje ci super mocy - tak może czegoś się dowiesz, może będziesz lepiej składać literki od swoich rówieśników, ale możesz też zamienić się w snoba, no nie?
Niby oczywiste, lecz czasami wydaje mi się, że nie da wszystkich.
Starcie herosów, czyli czytanie mało vs czytanie dużo.
Szczerze mówiąc nie sądziłam, że dojdę w życiu do momentu, w którym komukolwiek będzie trzeba tłumaczyć, że czytanie to nie wyścigi i można czytać nawet dziesięć książek rocznie i ,,orientować się w temacie’’, ale internet wylał na mnie wiadro zimnej wody.
Komentarze pod postem, w którym jedna z podcasterek napisała, że przeczytała w ciągu roku 44 książki. |
Takie zachowanie jak powyżej wywiera presje.
Bloger (jest pod wpływem odbiorców, którzy wymagają od niego pewnej ilości przeczytanych tytułów) → czytelnik (widząc blogerów/vlogerów, którzy cały czas czytają jak najęci, sam czuje presje, by mieć podobne wyniki) → osoba niespełniająca standardów (zaczyna ,,ukrywać’’ swoje wyniki, bo to przecież wstyd).
Żeby nie było, gdy ktoś czyta dużo (naprawdę dużo) to też spotyka się z zróżnicowanymi reakcjami. Jedni gratulują, drudzy pytają ,,jak?’’, trzeci z góry zakładają, że takie osoby pewnie siedzą na siedzeniach i nic nie robią, czwarci zaraz wyskakują, że ,,oni to nie czytają na wyścigi’’ (tak jakby ta informacja była w tej dyskusji jakkolwiek potrzebna).
Starcie ziemi z niebem, czyli czytanie klasyków vs czytanie młodzieżówek.
Ostatni już konflikt to ten pomiędzy osobami czytającymi klasyki literatury, pozycję nagradzane najważniejszymi nagrodami literackimi oraz osoby czytające lektury lekkie, odprężające, czasami nieco głupiutkie i humorystyczne. Wśród pierwszej grupy, bardzo często znajdą się tak zwane snoby, czyli osoby, które uważają się za lepsze tylko dlatego, że czytają takie a nie inne książki. Jest to o tyle głupie, że czytanie młodzieżówek nie wyklucza jednoczesnego czytania książek górnolotniejszych. Tutaj mogę się odnieść do swojego przykładu; na moim koncie czytelniczym jest od groma lekkich, niezobowiązujących historii o pierwszych miłościach nastolatków. Czytałam tych powieści tak wiele, że na chwilę obecną bardzo trudno zaskoczyć mnie w tym gatunku. Z drugiej strony czytałam też sporo klasyki - głównie klasyki brytyjskiej. Odhaczonego mam już Sherlocka, Draculę, Frankensteina, Orwella, ,,Portret Doriana Graya’’, Narnię czy ,,Morderstwo w Orient Expressie’’ i nadal chcę poszerzyć swoje horyzonty pod tym względem. Mogliście zresztą zauważyć, że w poście na początku roku pod tytułem ,,Hello 2018’’ wyraźnie napisałam, iż mam duże plany a propos czytania literatury klasycznej. Planuję między innymi poznać się z literaturą francuską poprzez Dumasa, z literaturą rosyjską przez Tołstoja i Dostojewskiego, ale także z klasyką amerykańską - ,,Wielki Gatsby’’. Mogę więc spokojnie potwierdzić, że można czytać jednocześnie książki lekkie (może nawet głupiutkie) i te poważniejsze.
W tym konflikcie nie chodzi jednak o to by czytać jedno i drugie, bo może po prostu ktoś nie chce czytać jednego i drugiego. I to wcale nie stawia go w gorszym pułapie. Czytanie książek jest super. Świetnie, że czytamy, ale jeśli ktoś woli inną formą odbioru to także nic złego. Spójrzmy na przykład na przemowę uważaną za najpiękniejszą - przemowę Charliego Chaplina. Nie pisarza, nie poety tylko producenta i aktora filmowego.
Film, serial, teatr - to są odnóża kultury, które mogą zapewnić równie inteligentną i błyskotliwą rozrywkę jak książki. Mogą także książki zastąpić.
Z miesiąca na miesiąc robię zapowiedzi serialowe i wyraźnie zauważam zwiększającą się tendencję do inspirowanie się historiami pisanymi. Producenci oraz scenarzyści sięgają po książki i na ich podstawie tworzą historię. Często są to historie tak samo dobre, a nawet lepsze i bardziej rozbudowane. To pokazuje, że czasami nie trzeba czytać, by wiedzieć więcej. Można obejrzeć i widzieć tyle samo albo nawet więcej, co uzasadnia choćby ekranizacja ,,13 powodów’’ (,,13 reasons why’’). Poza tym, zerknijmy na treści filmowe nastawione na poszerzenie wiedzy. Takie produkty bardzo często potrafią lepiej zobrazować dane problemy i lepiej wpłynąć na wyobrażenie odbiorcy o problemie niż zrobiłby to papier.
Nie mam zamiaru teraz uniżać książkom. Chcę jedynie pokazać, że te wszystkie formy kultury się nie wykluczają i mogą współpracować. To, że czytam książki nie znaczy, że nie mam ochoty obejrzeć serialu - resztą wszyscy wiemy, iż robię to nagminnie. To, że oglądam seriale nie znaczy, że nie chcę obejrzeć sztuki teatralnej, bo dałabym się pokroić za Hamleta z Cumberbatchem albo Hiddlestonem, albo z innym uzdolnionym, brytyjskim aktorem, a jak wiadomo jest ich tam wielu.
Cały wywód streściłabyn do banalnych słów:
Żyj i daj ludziom żyć.