czwartek, 30 listopada 2017

Serialowe zapowiedzi / grudzień 2017

Jeżeli ktoś już się tu znalazł to prawdopodobnie, wie o co chodzi i szuka dobrych seriali, więc... Bez zbędnych frazesów.

,,Dark'' 1 grudnia (Netflix)
Serial skupi się na zniknięciu dwójki dzieci w małym niemieckim miasteczku, w którym koncepcja czasu została wywrócona do góry nogami. Zagadką w tym przypadku nie jest to, kto porwał dzieci, lecz kiedy. Wiele osób mówi o niemieckim ,,Stranger Thing'', choć pierwsze opinie recenzentów mówią, że produkcja ma zdecydowanie europejski klimat. Serial ma dziesięć odcinków po około sześćdziesiąt minut.


,,Happy!'' 6 grudnia (Syfy)
Nowy serial Syfy, który powstał w oparciu o mini-serię komiksową Granta Morrisona. Fabuła skupia się na byłym, skorumpowanym policjancie, który po wyrzuceniu z pracy zszedł na przestępczą ścieżkę i jest zabójcą na zlecenie. Gdy podczas jednej z nieudanych akcji zostaje ranny, przed oczami jawi mu się mały latający konik, który odtąd będzie mu towarzyszył - tak, mowa tu o jednorożcu.

Serial ma sześć odcinków po ok. czterdzieści minut.



,,Knightfall'' / ,,Templariusze'' 8 grudnia (History Channel)
Średniowieczna polityka, wojny toczone przez templariuszy - najpotężniejszy, najbogatszy i najbardziej tajemniczy zakon rycerski wieków średnich, którego członkowie mieli strzec najświętszych relikwii chrześcijaństwa.

A tak dokładniej?
Akcja serialu rozpoczyna się tuż po upadku Akki, ostatniego bastionu templariuszy w Ziemi Świętej, gdzie Święty Graal ginie w zagadkowych okolicznościach. Wiele lat później pojawiają się wskazówki, które sugerują, gdzie może znajdować się Graal. Szlachetnie urodzony, odważny i uparty członek zakonu templariuszy rycerz Landry wysyła grupę braci na śmiertelnie niebezpieczną misję, której celem jest odzyskanie zaginionego kielicha.  Historia rycerzy zakonu templariuszy obfituje w ważne wydarzenia - znajdziemy w niej bitwy toczone w Ziemi Świętej, konflikt z królem Francji oraz tajemnicze okoliczności, które doprowadziły do ostatecznego upadku zakonu w piątek, 13 października 1307 roku (od tego czasu trzynasty dzień miesiąca jest uważany za feralny). Głównymi motywami serialu są wiara, poświęcenie i ofiara, polityka, miłość, władza i zemsta. Produkcja  zabierze widzów w podróż do tajemnego świata owianego legendami zakonu rycerskiego, podczas której dowiemy się, kim byli służący w nim bracia, jak żyli i w co wierzyli, gdy szykowali się na śmierć.

Serial pojawi się w Polsce w serwisie HBO GO 7 grudnia oraz na kanale HBO 8 grudnia. Będzie miał dziesięć odcinków po ok. czterdzieści pięć minut.



,,Hatton Garden'' 12 grudnia (ITV)
Kryminał ,,Hatton Garden" to historia zuchwałej kradzieży pieniędzy i biżuterii, której dokonano w sercu londyńskiej dzielnicy diamentów w kwietniu 2015 r. Włamanie dokonane przez 4 starszych panów zostało perfekcyjnie przygotowane i wykonane, a sprawą żyła cała Anglia, bowiem zrabowano ok. 20 mln funtów.

Serial ma cztery odcinki po ok. sześćdziesiąt minut.



,,Wormwood'' 15 grudnia (Netflix)
Lata 50. i 60. ubiegłego wieku. CIA prowadzi badania nad wpływem LSD na umysł człowieka. W projekcie bierze udział między innymi jeden z agentów – Frank Rudolph Olsen, który pod wpływem narkotyku popełnia samobójstwo. W serialu zobaczymy fragmenty autentycznych nagrań, w których osoby związane w jakiś sposób ze sprawą wypowiadają się na jej temat.

Serial ma sześć odcinków po ok. czterdzieści pięć minut.



,,Jean-Claude van Johnson'' 15 grudnia (Amazon)
Serial opowiada historię Jean-Claude’a Van Damme’a, mistrza sportów walki, gwiazdy filmowej, ale także… byłego tajnego agenta, który w czasie misji używał kryptonimu Johnson. Mężczyzna jest znaną gwiazdą filmową i mistrzem sztuki walk. Kiedyś działał pod przykrywką jako szpieg Jean-Claude van Johnson i teraz chce wrócić do gry po latach spędzonych na emeryturze. 

Serial ma sześć odcinków po ok. trzydzieści minut.


,,Gunpowder'' 18 grudnia (BBC)
Krótka, bo zaledwie trzyodcinkowa miniseria będzie opowiadać o nieudanym zamachu z 1605 roku, zorganizowanym przez angielskich katolików. Spisek trwał prawie 2 lata, a jego kulminacją miała być detonacja beczek z tytułowym prochem, umieszczonych pod Izbą Lordów w momencie rozpoczęciu obrad Parlamentu. Przez tą intrygę miał zginąć król Jakub I oraz inni najważniejsi urzędnicy w państwie. Wszystko po to, by katolicy znów mogli zasiąść na tronie. 

Serial oficjalną premierę ma w grudniu, ale już kilka odcinków krąży po internecie i to nawet z napisami!


,,The Toys that made us'' 22 grudnia (Netflix)
Dokument ukazujący historię niektórych ikonicznych zabawek z lat 80. Przybliżone nam zostaną między innymi zabawki z serii Star Wars, G.I. Joe, Transformers, Barbie, He-Man, Star Trek, Hello Kitty czy Lego.

Serial ma osiem odcinków po ok. sześćdziesiąt minut. 



Seriali nie ma dużo, ale grudzień to taki idealny czas na przerwy - już jest po Święcie Dziękczynienia, ale jednak jeszcze przez Nowym Rokiem. Jednym słowem idealny czas na nadrabianie zaległości z całego roku! Sama z premier skuszę się na ,,Dark'' (bo czas osłuchać się z niemieckim) i może na ,,Happy!'' (jednorożce, więc sami rozumiecie). A wy? Znaleźliście coś dla siebie?
22

poniedziałek, 27 listopada 2017

Co się z tobą dzieję Hollywood? Weinstein, Spacey i spółka.

Ostatnio coraz głośniejsze są sprawy nadużyć aktorów, reżyserów czy operatorów wobec innych, często mniej znanych pracowników. Przez bardzo długi czas nie chciałam się odnosić do tego tematu, bo co mogę powiedzieć? Że to złe? Niemoralne? Każdy z nas o tym wie, jednak w całej tej dyskusji pojawia się jeden - szczególnie ważny przez tematykę tego bloga - aspekt, o którym nie zawsze się mówi, mianowicie, co z dorobkiem takich ludzi? Czy to, że Spacey uznany jest za pedofila oznacza, że powinniśmy pozbawić go wszystkich nagród, które zgarnął (w tym Oscarów)?  Czy nagle wszyscy powinni przestać oglądać filmy i seriale z tym aktorem, a każdy reżyser powinien splunąć mu w twarz?  Dalej można mówić, że to dobry aktor, czy już może nie wypada?

O co tak naprawdę chodzi?
Jeżeli, ktoś sprawy nie zna, nic nie kojarzy i nie wie, o czym mowa to ten akapit jest właśnie dla niego. Jakiś miesiąc temu „New York Times'' opublikował artykuł, w którym ujawnił rzecz w Hollywood doskonale znaną - Harvey Weinstein (znany producent filmowy) od ponad 30 lat molestuje młode kobiety. Sprawa nabrała takiego rozgłosu, że ostatecznie Weinstein został zwolniony przez własną firmę (Weinstein Company) i naraził się na społeczny ostracyzm, a kobiety widząc konsekwencję, które spotkały Harveya zaczęły głośno mówić o podobnych zachowaniach wśród innych mężczyzn w branży filmowej. 

Czy ktoś już wcześniej o tym wspominał?
Cała masa pytań i niezbyt wiele odpowiedzi, bo temat molestowań to temat niezwykle drażliwy. Z jednej strony szkoda nam poszkodowanych, z drugiej są i tacy, co w oskarżenia powątpiewają, no bo przecież ,,jak to dopiero im się przypomniało?". Prawda jest jednak taka, że to nie ofiarom nagle się przypomniało, ale nagle można o tym głośno mówić, albo - co gorsza - nagle zaczęliśmy słuchać. Jeżeli ktoś przyjrzy się kilku sprawom nadużyć i pogrzebie trochę na forach, to bardzo szybko okaże się, że wzmianki o Ratnerze czy Louisie C.K już się pojawiały - już na nich narzekano. Tyle, że wtedy nikt się tym nie przejmował. Teraz sytuacja się zmieniła. W dobrym guście jest potępiać wszystkich, którzy dopuszczają się seksizmu i jeśli, komuś naprawdę zależy na pewnikach a nie pomówieniach, to natychmiastowo zobaczy, że to nie żadna nowa-prawda tylko znany fakt, bo nawet sami aktorzy przyznają, iż molestowanie to była jedna z tych tajemnic, która tajemnicą już dawno przestała być, ale jako że wszyscy wiemy, że tak nie wypada, to lepiej nie mówmy o tym głośno, bo może, jeśli nie będziemy o tym mówić, to będziemy potrafili udawać, że żadnej bolączki nigdy nie było.

Zauważcie zresztą, że mało który mężczyzna (bo póki co, tylko mężczyźni są oskarżani) zaprzecza spekulacją, jakoby dopuszczał się działań niepożądanych czy społecznie nieakceptowalnych - jedni odpowiadają portfelami, drudzy piszą przeprosiny, trzeci proszą prawników o odpowiednie przemówienia, a czwarci ostentacyjnie milczą, bo być może nie wiedzą jak się zachować. Jak widać te zachowania są różne, po Louisa C.K. (komika), który wprost przyznaje się do występków i schodzi dobrowolnie ze sceny publicznej, kończąc jednocześnie swą karierę (choć pewnie gdyby nawet tego nie chciał, to i tak ta sytuacja zakończyłaby się śmiercią kliniczną jego renomy i popularności), aż po Kevina Spaceya, który rzuca w ludzi oświadczeniem, wyglądającym (w lekkim uproszczeniu) tak: 
,,Nic nie pamiętam, bo mogłem być pijany. Jest mi bardzo przykro, a tak w ogóle to - hej! - jestem gejem''. 
Tak jak każdy fan mógłby zrozumieć, że aktor nie pamięta wydarzenia sprzed 30 lat, tak chyba nikt nie widzi sensu w robieniu coming outu w takim momencie.... No dobra, sens jest, bo teraz część mediów zamiast mówić o oskarżeniach seksualnych, zajęła się orientacją Spaceya, ale jeżeli popatrzymy na to, tak z czysto ludzkiego punktu widzenia, to nie ma w tym ni grama mądrości. Właściwie to aktor takim oświadczeniem jedynie rozwścieczył środowiska LGBTQ+. Dlaczego? Bo w Ameryce od dawien dawna funkcjonują ruchy silnie homofobiczne, które uważają, że jak ktoś gej, to pewnie też pedofil, nekrofil, zoofil i inny -fil. Kevin takim komunikatem w mediach nie dość, że dał pożywkę prasie, to jeszcze podał naładowaną broń wszelkim grupą homofobicznym, które z pewnością skorzystają z zaproszenia i wycelują pocisk w odpowiednią stronę.

Ważne jednak w tym wszystkim jest to, że mało który pan całkowicie zaprzecza oskarżeniom. Do tej pory spotkałam się z nielicznymi przypadkami, do których należy m.in. George Takei jednogłośnie twierdzący, że nie widzi podstaw w swoim zachowaniu, aby zostać oskarżonym o tak podły czyn. Jest to jednak kropla w morzu, bo cała większość - powiedzmy to wprost - przestępców, wyraźnie nie protestuje.

Dlaczego akurat teraz?
Sprawa jest prosta. Teraz można. Teraz ludzie słuchają. Teraz nikt nie ucisza. Według wielu źródeł, przynajmniej raz do roku jakiś dziennikarz starał się opublikować obszerny artykuł o Weinsteinie - problem w tym, że nigdy to się nikomu nie udało. Weinstein był kolosem na rynku filmowym, a kto chciałby walczyć z wiatrakami? Nikt. Więc jedni trzymali się na uboczu by zachować posady, a inni wydawcy byli sprzymierzeni z oprawcą. W taki sposób żaden z materiałów nigdy nie ujrzał światła dziennego. Teraz, po latach, łatwiej przedostać się z takimi wiadomościami do świata - nie dlatego, że ludziom zmiękło serce. Po prostu Weinstein przestał być tak potężny, a inne gwiazdy zaczęły mówić. Wzrosła więc siła przebicia.

Kogo to dotyka?
Problem dotyczy całego rynku filmowego i serialowego - można śmieszkować, że niedługo nie będzie w Hollywood żadnych aktorów, bo wszyscy będą oskarżeni o molestowanie, ale jest to poważny problem o ogromnej skale, bo wśród oskarżonych pojawili się m.in. John Lasseter (współzałożyciel studia Pixar, szef Walt Disney Animation Studios i DisneyToon Studios), Oliver Stone (znany reżyser, producent i scenarzysta, odpowiedzialny m.in. za ,,Wall Street: Pieniądz nie śpi'' czy ,,Urodzenia mordercy''), Murray Miller (scenarzysta ,,Girls''),  Jeffrey Tambor (grający choćby w ,,Kac Vegas''), Tom Sizemore (,,Urodzeni Mordercy'') czy Eddie Berganza (wydawca DC), a to i tak tylko kilka, najważniejszych albo właściwie najgłośniejszych nazwisk. 

Co to znaczy dla zwykłego odbiorcy kultury?
Szykujcie się na szybko upadające kariery i wątki serialowe sklejone naprędce, bo ,,ten aktor już z nami nie pracuje''.  Znakomita ilustracją zjawiska jest (ponownie) Spencey - aktor znakomity i nagradzany, ale kiedy tylko zaczęto go kojarzyć, z tym wielkim smrodem to wszyscy zaczęli go omijać - Netflix wywala go z serialu, który niegdyś sygnowano jego imieniem, by uniknąć strat wizerunkowych, a film Ridleya Scotta, gdzie Kevin miał grać pierwsze skrzypce zostaje poszatkowany i tak naprawdę nakręcony od nowa; wszystko, żeby nikt nie kojarzył twórcy, jako kogoś konszachtującego z diabłem.  Co się więc zmieni dla nas, wielbicieli? Sporo, bo jeżeli którykolwiek aktor grający w znanym, przez nas, serialu zostanie oskarżony o gwałt czy naruszenie przestrzeni kogokolwiek, zapewne szybko opuści plan zdjęciowy. Sytuacja jest trochę łatwiejsza, kiedy chodzi o producentów, reżyserów tudzież scenarzystów czy operatorów. Wtedy łatwo zrobić podmiankę, bez widocznych na pierwszy rzut oka skutków ubocznych. Przeciętny widz może zobaczy także dziwne akcję marketingowe czy zapowiedzi; taka sytuacja zaistniała ostatnim na TVN-ie, kiedy zapowiedzi filmu ,,Szefowie wrogowie'' towarzyszyły czarne paski na oczach Spanceya i podpis ,,Kevin S.''. Sprawa dla jednych komiczna i zrobiona z mrugnięciem oka, dla drugim karygodna i zakrywająca pod incydent, nadający się na postępowanie prawne. Reasumując, powalą się kariery i niejeden raz skrzywimy miny na widok naszego ulubionego odtwórcy ról, oskarżonego o haniebne czyny.


Czy oskarżenia mają jakieś przełożenie na cokolwiek?
W wszelakich dyskusjach na temat zaistniałego problemu można zobaczyć, jak wiele osób burzy się, że opinia publiczna miesza z błotem aktorów, a potem zostawia to bez prawnych konsekwencji. Otóż nie do końca. Prawda wygląda tak, że policja toczy postępowanie przeciw kilku osobom, m.in. przeciwko Spaceyowi, co pewnie zakończy się procesem.  Naturalnie, nie wszystkie przypadki są takie same i nie wszyscy pozwani trafią do sądu, aczkolwiek widać, iż policja nie stoi bezczynnie, a  w całym tym sporze nie chodzi o mediany rozgłos czy reklamę (o co wielu ludzi podejrzewało choćby Kevina)  tylko o sprawiedliwość. 

Powinniśmy zmienić podejście?
Ostatni problem to wielkie pytanie, na które każdy odpowie inaczej, czyli czy momentalnie powinniśmy przestać dawać nagrody aktorom - upraszczając - złym? Czy życie prywatne może rzutować na karierę zawodową? Jak to rozróżnić? Przestać ogląda ,,House of Cards'' (serial, w którym gra Spancey)? Tutaj kwestia jest trudna. Z jednej strony wszyscy wiemy, że to, co zarzuca się Kevinowi jest złe, niemoralne i zwyczajnie niepoprawne. Prawda jest taka, że gdyby zrobił to nasz sąsiad to prawdopodobnie nazwalibyśmy go ,,chorym p^#$*@m'' i domagali się resocjalizacji z dala od społeczeństwa. Jeśli jednak widzimy aktora, który nie zagraża nam bezpośrednio to zachowania są różne. Niby wiemy, że to złe, ale jednak ,,może mogliby pozwolić Kevinowi dokończyć serial''?

Jeżeli chcemy odpowiedzieć sobie na ten problem to trzeba dotrzeć trochę do sposobu postrzegania aktora, do tego kim aktor jest i jaką role sprawuje w życiu publicznym. Aktualnie aktorzy są ludźmi (nie żeby kiedyś byli kosmitami), jednak cały czas jakoś wyznaczają nam tendencję, otwierają pewne drogi myślowe, są tacy jak my, ale jednak nie do końca, aczkolwiek nie można zaprzeczyć, że aktor to zawód społeczny. To jak z szkołą, gdyby nie byłoby dzieci to nie byłoby nauczycieli i analogicznie, gdyby nie było ludzi pragnących, odbierać kulturę to jednocześnie, nie byłoby także aktorów, którzy tę kulturę mogliby publice wpajać. Dlaczego więc mamy pozwalać, by w środowisku, które oglądamy szerzyła się obłuda, zasada ,,większy ma władzę'' i zachowania po prostu niecywilizowane? Jeśli nie chcemy widzieć tego w swoich domach, to po co dawać władzę osobom, które pewne zachowania przenoszą do naszego życia? Można nie wierzyć, ale czytałam kiedyś o tym, jak tytoniowi giganci przez wiele lat sponsorowali hollywoodzkie filmy, po to, aby "ocieplić" wizerunek papierosów. Pewien znający się na rzeczy człowiek (Glantz) mówił:
,,Przemysł tytoniowy zrozumiał wagę umieszczania w filmach papierosów i zachęcania za ich pomocą do palenia''.
Co ważniejsze, taki proceder powszechny był jeszcze w latach -90, a sam koncern ,,Philip Morris" (jedna z amerykańskich firm tytoniowych) w latach 1978-1988 umieścił swe produkty w co najmniej 191 filmach! Papierosy ''ocieplano'', choćby w takich filmach jak  ,,Wall Street", ,,Szklana pułapka", czy ,,Krokodyl Dundee". Według Gantza, producenci kinowi byli sowicie nagradzani za promowanie papierosów, tracili natomiast dodatkowe zyski, gdy palenie nie było ukazane w pozytywnym świetle. Skoro ludzie potrafili zapomnieć o raku płuc, przez kilka ładnych klisz to czy podobne zjawisko nie zajdzie w sprawie uprzedmiotowień kobiet?  Niektórzy pewnie zarzucą, że co innego to promowanie produktu, a czym innym jest propagowanie pewnych zachowań. Na ten argument również mam kilka przykładów:

  • W Ameryce,  pewien nastolatek kilkukrotnie obejrzał ,,Urodzonych morderców", po czym zastrzelił z karabinu macochę i jej córkę. Porzuciwszy miejsce zbrodni, udał się do kolegi i wszystko mu opowiedział (słuchając przy okazji muzyki z ,,Urodzonych morderców"). Kolega zabójcy relacjonuje, iż sam sprawca:
Był rozczarowany, że jego macocha i przyrodnia siostra umierały inaczej niż na filmie.
  • W wakacje b.r. mówiono o psach oddawanych masowo do schronisk i nie było by w tym nic dziwnego (w końcu wakacje to zawsze czas, gdy najwięcej zwierząt trafia do przytułków), gdyby nie fakt, że wszystkie te psy zostały wcześniej zakupione przez wiernych fanów ,,Gry o tron", którzy chcieli mieć swojego własnego wilkora, a że takowe nie istnieją to bardzo często padało na psiaki rasy husky lub inne czworonogi zbliżone wyglądem do wilkorów. Jest to o tyle ciekawe zjawisko (choć jednocześnie i przerażające), że ,,Gra o tron" to nie serial dla dzieci (bo właśnie maluchów podejrzewa się o takie zachowania najczęściej) tylko pełnokrwista produkcja dla dorosłych. Przez skrajną głupotę ludzką w klatkach i kojcach wylądowały Tyriony, Jony i Daeneryse.





  • Na końcu nasze rodzime podwórko. Jakieś dwa miesiące temu w wydarzeniach mówiono o osobliwej współpracy obywatela i policji: 
Jak się okazało jest to fake news, ale i tak zostawiam, bo może komuś poprawi humor wyobrażenie Batmana na dachu samochodu policyjnego. 

Wniosek nasuwa się jeden - nie pozwalajmy na zarobek ludziom, którzy za cenę naszych biletów do kina, będą później krzywdzić innych. Co jednak z oglądaniem takich dzieł? Chodzi mi stricte o sytuacje, gdy pewna produkcja jest już wiekowa, ale nagle okazuje się, że grający w niej aktor jest oskarżony o molestowanie (może nawet o napaść seksualną na planie, tego właśnie, filmu). Co wówczas? Tutaj każdy musi posłuchać własnego kompasu moralnego. Wiem, że są tacy, dla których oglądanie serialu z przestępcą bywa niesmaczne i to jest okey, ale jestem też zdania, że okey bywa oglądanie ulubionego tworu, mimo iż ktoś w jego obsadzie zachowuje się nie tak jak powinien. Ważne jest to by pamiętać o tym, że ten aktor czy aktorka nie są krystaliczni, nie dawać społecznego przyzwolenia na tego typu zachowanie, aczkolwiek nie popadajmy też w paranoje i nie skreślajmy z listy ulubionych rzeczy, tytułów tylko dlatego, że zaczęła się publiczna nagonka i nie wypada mówić, że coś z danym człowiekiem nam się podoba. To, że zachowanie jednego człowieka jest godne potępienie nie znaczy, że cały film jest do kitu. 
7

niedziela, 19 listopada 2017

Nauka daje społeczne przyzwolenie na bestialstwo czy może po prostu tak nam się wydaje? // ,,Ludzie na drzewach'' Hanya Yanagihara

Hanya Yanagihara może nadal nie dorównuje popularnością Kingowi albo Rowling, aczkolwiek należy przyznać, że druga wydana przez nią książka (a pierwsza w naszym kraju), czyli ,,Małe życie'' zrobiła niemały remanent na polskim rynku wydawniczym. Ja w ,,Małym życiu''  się rozkochałam do tego stopnia, że ośmieliłabym się je postawić na pułapie lektur obowiązkowych, a takie zachowania są dla mnie niezwykle rzadkie. Do ,,Ludzi na drzewach'' podeszłam z dozą ekscytacji, ale także lekkiej obawy, bo napisać jedną wspaniałą książkę to sukces, napisać dwie wspaniałe książki to już cud

Czym, tak naprawdę, są ,,Ludzie na drzewach"? Na te pytanie trudno odpowiedzieć, ale zawsze można próbować. Zacznijmy od tego, że ,,Ludzie na drzewach'' zdecydowanie nie należą do tych książek, które chcą opowiedzieć tylko jakiś wycinek z życia pewnego bohatera. Hanya wyraźnie lubi bawić się z czytelnikiem, w wyniku czego powstają pozycję wielowątkowe, które można interpretować dwojako. Autorka nie skupia się na jednym wątku, na jednej osobie czy nawet na jednym problemie tylko porusza wiele różnych ważnych bądź całkiem błahych kwestii, dlatego też zdążyłam sobie wyrobić zdanie, że nakreślenie w trzech-czterech zdaniach fabuły książek Yanagihary to jak nie napisać nic.  Upraszczając jednak tę kilkuset stronicową historię można powiedzieć, iż autorka poruszana zagadnienia etyki naukowej oraz śmiertelności, bowiem cały człon fabularny opiera się na Nortonie Perinie, który jeszcze przed uzyskaniem dyplomu z studiów medycznych, dołącza do wyprawy naukowej, w niezbadane rejony Pacyfiku - celem eskapady jest zbadanie, nieznanego dotąd plemienia tubylców, którzy według legendy znają lek na nieśmiertelność.

,,Przyszła mi do głowy śmieszna myśl, że może tubylcy żyją tak długo, ponieważ nikt im nigdy nie powiedział, że nie powinni.''

Głównego bohatera poznajemy najpierw poprzez skrawki gazet, które mówią o ,,słynnym naukowcu stojącym pod zarzutem przestępstwa seksualnego'', a później za pomocą jego bliskiego przyjaciela - Ronalda Kubodera - który przekonuje z taką żarliwością o niewinności Nortona, że aż trudno być złym na domniemanego przestępcę - w końcu Perina to szanowny zdobywca nagrody Nobla i - można by rzec - wolontariusz, który zaadoptował ponad czterdziestkę dzieciaków.  Co znamienne dla spraw molestowania na tle seksualnym żadna ze stron nie ma dowodów na jakiekolwiek nadużycia (lub ich brak). Mamy więc słowo przeciwko słowu i tylko od nas zależy, kogo uznamy za winnego. Można przypuszczać, że tak poważny problem społeczny będzie stanowił główną tematykę książki, jednak nie. Aspekt nadużycia faktycznie rozpoczyna opowieść i ją kończy, jednak nie stanowi głównego wątku, a to głównie przez obrany przez autorkę format, bowiem Yanagihara zdecydowała się na konwencje książki autobiograficznej, co z jednej strony dodaje pozycji autentyczności, z drugiej potrafi trochę wybić z czytania, bowiem książka posiada wiele przypisów (czasem nawet kilkustronicowych). Poza tym taki sposób serwowania informacji powoduje, że Perine poznajemy od lat dziecięcych, aż po starość, którą tak badał za młodu, co z kolei nie dla wszystkich może być równie interesujące. Przyznam, że mnie dzieciństwo bohatera nie nużyło, aczkolwiek należy się spodziewać wolnej, momentami trochę przegadanej akcji.  To co dla biografii jest istotne, a już przy ,,Małym życiu" nie wystąpiło to dokładnie określony czas akcji, który przypada na lata 80 i 90. Będąc jeszcze przy datach, należałoby uprzedzić, że trochę ich w książce jest. Nie tak dużo jak w powieściach historycznych, ale znacznie więcej niż w przeciętnej historii. Przypuszczam, że większość nie przepada za piętrzącymi się cyferkami - tak jak ja - jednak, na szczęście, autorka zachowała porządek chronologiczny, więc na datach skupiać się nie trzeba. 

 ,,[...] etyka i molarność są kulturowo względne'' 

Jak wspominałam, główne pytanie zadawane właściwie już od początku tej powieści to ,,co i kogo można poświęcić w imię nauki''? I nie chodzi tu o wyrzeczenia naukowców, ale o to czy antropolog ma prawo niszczyć strukturę nieznanej cywilizacji tylko dla uznania i kilku rozpraw naukowych? A może jednak pewne rzeczy trzeba przemilczeć i pozostawić takimi jakie je zastano? Poza tym autorka mocno testuje nasze poczucie moralności i każe zadać sobie pewne niewygodne pytania, jednakże mimo tej niejednoznaczności, podchodzącej pod zagadkowość nie mogłabym powiedzieć, że jest to książka niezwykła. Zdecydowanie nie postawiłabym jej na tej samej półce (w sensie metaforycznym) z ,,Małym życiem'', bo to pozycja całkiem inna. Oczywiście, widać charakterystyczny styl autorki (i te osobliwe zapisywanie skrótu itd. oraz itp.),  na podstawie dwóch książek mogłabym nawet stwierdzić, że autorka ma pewnie ciągoty do homoseksualizmu, a przynajmniej lubi umieszczać w swojej książce bohaterów o takiej orientacji,  jednak ,,Ludzie na drzewach'' to nie tak dobra powieść jak ,,Małe życie'' i już z pewnością nie tak emocjonalna. Owszem, jest to lektura ciekawa, bo można przy niej zastanowić się nad kilkoma kwestiami, o których człowiek na co dzień nie myśli, a może powinien, jednakże nie porównywałabym jej do drugiego tytuły autorki, bo to nie ma sensu. Niby obydwie pozycje mają wspólne mianowniki, a jednak uderzają w nieco inne tony.


Recenzja powstała przy współpracy wydawnictwa WAB, jednak wszystkie wyrażone w niej opinie są moimi własnymi.

Wskazówki wydedukowane przez Sherlocka z myślą o łowcach potworów.
Tytuł: ,,Ludzie na drzewach''
Tytuł oryginalny: ,,The People in the Trees''
Autor: Hanya Yanagihara
Wydawnictwo: WAB
Tłumacz: Jolanta Kozak
Liczba stron: 450

16

niedziela, 12 listopada 2017

Gdzie w tym szaleństwie złoty środek? Trochę słów o ekranizacjach.


Są tematy rzeka (o tym czy czwarty sezon ,,Sherlocka" to na pewno ,,Sherlock") i są tematy bagna (czyli czy w tym ,,Sherlocku" Johnlock istnieje, czy może nie). Dziś będzie trochę i tego, i tego, bo postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze do szerokiego tematu ekranizacji.

Nie ma to jak Jennifer Lawrence, która czyta Harrego Pottera w przerwach między graniem Katniss.

Przy każdej próbie ekranizacji książek początkowy proces wygląda zawsze niemal tak samo - najpierw się wszyscy podniecają, a później im się przypomina, że filmy to jednak ble, że to będzie słabe i ogólnie to szkoda strzępić języka. Ludzie często zapominają (żeby nie było bardzo często zaliczam się do tych ludzi), że ekranizacja oraz pierwowzór literacki to jednak dwie odrębne rzeczy różniące się strukturą, sposobem narracji i przede wszystkim długością! Książka może mieć nawet i tysiąc stron, ale już filmy próbują utrzymywać się w tej granicy trzech godzin. Notorycznie już na etapie castingu spotyka nas rozczarowanie, bo przecież ,,on tak nie wyglądał". Mnie np. zawsze odstrasza obsada ,,Ponad wszystko", choć, co istotne, nigdy nie czytałam oryginału. Można więc dojść do wniosku, że na początku niemal wszyscy chcą filmu, który będzie kalką książki. Później jednak opinie te często się zmieniają. 

Spójrzmy na Sherlocka. Pierwowzór? XIX wiek, dorożki, telegramy. Ekranizacja od BBC? XXI wiek, taksówki, telefony. Jeżeli ktoś się upiera, że to tylko mało istotne tło to do ''puli przewinień'' scenarzystów można dorzucić ciągłe stawianie Watsona i Holmesa, gdzieś na krawędzi przyjaźni i platonicznej miłości. Mimo tych zmian, jeszcze nigdy nie słyszałam jakiejkolwiek opinii, która mówiłaby, że to grzech przeciw powieści Conan Doyle'a. W tym wypadku trzeba być jednak szczerym, bo zanim powstał ,,Sherlock'' z laptopami to jeszcze przed nim powstało kilkanaście ekranizacji, które były właśnie bliskie oryginalnym nowelkom, więc co ciekawe można dojść do konkluzji, że jeśli ekranizujemy coś po raz pierwszy to róbmy to w skali jeden do jednego, jeżeli jednak tykamy klasykę (np. ,,Dumę i uprzedzenie'', ekranizowaną niemal tuzin razy) to dobrze by było, gdyby autor coś od siebie dodał; czasami wystarczy smaczek odnoszący się do epoki czy innych filmów - ogólnie chodzi o to, by widz się uśmiechnął i ten przekaz zrozumiał, a dla raczkującego obserwatora nie może to być znów zagwostką. Uwaga musi być więc na tyle subtelna, by niewtajemniczonym nie przeszkadzała, aczkolwiek jednocześnie na tyle wyważona, aby ktokolwiek ją zrozumiał. Czasami reżyserzy zamiast ,,puszczania oczek'' wolą dodać nieco tła całej powieści, tak np. postąpiono z telewizyjną wersją ,,Hannibala'', gdzie - brzydko mówiąc - po części dorobiono prequel do historii kanibala, a może trochę dodano mu zarysu psychologicznego. Za to w wspomnianym wcześniej ,,Sherocku'' twórcy postanowili opowiedzieć historię z jednej strony tę samą, ale jednak w całkowicie innej otoczce.

Zanim puścimy się w głębie narzekania na twórców i głośne dyskusje, o tym czego nie robią, pomyślmy, czy my na pewno tak lubimy te słynne przełożenia historii papierowej na ekran. Jakieś pięć lat temu (może trochę mniej) czytałam lekką historię miłosną - ,,Dziewczyna i chłopak wszystko na opak'' - po czym obejrzałam film. Pamiętam, że średnio mi się spodobał, mimo iż ekranizacja prócz pominięcia jednego wątku była wręcz odwzorowaniem lektury (do dziś wspominam, że w niektórych momentach nawet brano dosłowne cytaty z książki). Mimo to nie byłam zachwycona. Dla równowagi, mogę też powiedzieć o moim zderzeniu z ,,Więźniem labiryntu'', który z pewnością nie jest zbyt wierny książce Jamesa Daschnera - niby punkty wspólne są, jednak wiele rzeczy jest pozmieniane. W każdym razie, najpierw przeczytałam pierwsze trzy tomy powieści, a później odpaliłam film, bo przecież tam gra Dylan O'brien i ,,tak w ogóle to pewnie będzie dobry film na odprężenie''. Wyłączyłam po dwudziestu, może trzydziestu minutach. Natomiast do drugiej części filmu nigdy nie podeszłam, po tym jak zobaczyłam wybór aktorki na miejsce jakiejś istotnej postaci, której imienia już nie pamiętam, aczkolwiek wiem, że była częścią tworzącego się trójkącika miłosnego i gdybym miała obstawiać po zobaczeniu zdjęć aktorów ponownie i wygooglaniu obsady strzelałabym, że ta wyimaginowana dziewczyna miała na imię Brenda. W każdym razie, widzimy dwa podobne przypadki tyle, że w jednym raziło mnie zeskanowanie i przełożenie tej samej historii, a w drugim przypadku byłam poniekąd zażenowana odstępstwami, na jakie pozwolono.

Ze swojej strony mogę powiedzieć, że często nudzi mnie oglądanie tego samego, co jakiś czas wcześniej, sama sobie wyobrażałam za sprawą pierwowzoru. Nie mówię, że nigdy nie oglądam ekranizacji, bo ,,przecież już wszystko wiem'', aczkolwiek znacznie trudniej mi się wciągnąć w historię, którą już znam od tej całkowicie dla mnie nowej. Ładnym zobrazowaniem sytuacji będzie oglądane przeze mnie ,,Zanim się pojawiłeś'' - w pierwszej kolejności czytałam powieść Jojo Moyes, później wzięłam się za film i to w sumie, z powodu ładnych aktorów (Sam Claflin i te sprawy). Dotarłam, aż do momentu romantycznych uniesień na plaży (dla niezorientowanych jest to jakieś 3/4 filmu) i ostatecznie jakoś w tej chwili odechciało mi się oglądać - tak po prostu uznałam, że i tak wiem, co będzie później. Lepiej już jest, kiedy reżyser pozmienia trochę szczegółów, coś doda i mamy takie kombo - trochę książki, trochę wyobraźni filmowca i wychodzi np. takie ,,Love Rosie''.

Facet w rajtkach to mimo wszystko niecodzienny widok. 


Czasami zmiany scenariuszowe mogą wręcz uratować cały film. Weźmy pod uwagę np. takiego Greya, gdyby ktoś wtedy porządnie przysiadł do materiału wyjściowego, wyrzucił wszystkie te powtórzenia typu ,,Święty Barnabo'' oraz beznadziejne wątki pokroju prześladujących uległych i dodał trochę logiki w miejscach, gdzie jej całkowicie brakuje to może coś by z tego wyszło; w końcu, jeżeli się tak człowiek zastanowi to ,,50 twarzy Greya'' jest historią o mężczyźnie, który w czasie dzieciństwa przeżył traumatyczne wydarzenia, które po dziś dzień odciskają na nim piętno. Czy tego nie można było ograć lepiej? Jasne, że tak. Zabrakło tylko chęci, bo Grey z scenariuszem czy bez sprzeda się dokładnie tak samo dobrze i doskonale na siebie zarobi, a niekiedy tylko to się liczy.

Nie zatrzymujmy się jednak na skrajnych przypadkach i podsumujmy, co najczęściej denerwuje nas w ekranizacjach.  Wychodzi na to, że skrajne emocję związane są przede wszystkim z wiernością książce. Jedni (w tym po części ja) nie lubią oglądać toczka w toczkę tego samego, inni chcieliby stuprocentowej ścisłości, za to trzecia grupa mówi o tym, że zmiany są dobre, ale do pewnego momentu - jednym słowem, można kombinować, ale główny człon historii (czyli najważniejsi bohaterowie czy wydarzenia) powinny zostać niezmącone, aby dalej była to ekranizacja, a nie jakiś osobny twór, jedynie zainspirowany danym tytułem. Problemem jest również spłycanie postaci bądź wątków - czasami wychodzi na to, że aktor nie gra jakiegoś bohatera, tyko stanowi pewną funkcję (jest jedynie po to, aby zrobić coś określonego w fabule). To chyba zawsze boli. Podobne sytuacje są zresztą z usuwaniem pewnych scen; momentami można to przełknąć, bo jak sama pisałam wcześniej ,,film to nie książka'', jednakże czasami brak kilku scen może zabić cały klimat.

Jeszcze inny problem to zmiana aktorów lub ich wyglądu w czasie trwania jakiejś serii filmów. Przyznam, że w serialach notorycznie wpadam na takie podmiany (i później dopiero po dziesięciu odcinkach dostaje olśnienia, że to nie żaden ,,nowy szef'' tylko stary, ale w nowym ciele), natomiast w filmach, takie zachowania o wiele rzadziej mnie dopadają, choć podejrzewam, że to może dlatego, iż zwyczajnie rzadziej robi się filmy odcinkowe, a seriale z natury trwają po kilka sezonów, co często wiąże aktorów na kilka lat z daną stacją, więc kiedy umowy się kończą, a seriale chcą żyć dalej to mamy problem i albo wyślemy bohatera na wakacje albo go podmienimy.  Co istotne, nie zawsze to wina za krótkich umów oraz aktora, któremu po prostu znudziło się ciągle grać tę samą postać. Czasami stacje są w sytuacji podbramkowej, kiedy np. okaże się, że aktor jest narkomanem albo jest winny jakiemuś przestępstwu, z czym oczywiście żaden szanujący się producent nie chce być związany, wtedy reżyser  błyskawicznie myśli jak rozwiązać sprawę - jeżeli postać jest poboczna łatwo można ją zamieść pod dywan, jeżeli jednak odgrywa ważną rolę to trzeba coś wymyślić. Czasami też można dojść do wniosku, że jakiś aktor po prostu się nie sprawdza. Są to raczej przypadki jeden na miliard, ale i tak bywa.

Jak się tak patrzy na te zdjęcia Cumberbatcha to szybko można dojść do wniosku, że on nic innego nie robi, tylko czyta.


Inną ważną kwestią są również dubbingi i lektorzy, a czasem nawet źle wykonane napisy. Ostatnio na jednym z maratonów grozy pracownicy próbowali przez półgodziny puścić jeden z horrorów, jednak za każdym razem napisy nachodziły na siebie do tego stopnia, że nie można było nic przeczytać. Ostatecznie zaniechano prób i w zamian puszczono coś innego. Zmierzam jednak do tego, że polski dubbing oraz lektorzy to już kwestia przede wszystkim indywidualnych preferencji, a przy tym jest to ogromnie szeroki aspekt, który można by było rozważać pod wieloma względami, ale już w osobnym wpisie.

Ostatnim, choć na pewno ważniejszym problemem niż podkładanie głosu, są zmiany rasowe czy orientacyjne. Swego czasu (jakieś dwa, może trzy miesiące temu) były ogromne burze w środowiskach fanowskich na temat wielu ekranizacji komiksowych, gdzie bohaterka w komiksie była biała, a aktorka ma być czarna lub na odwrót. Takie sytuacje nie tyczyły się tyko koloru skóry czy etnicznego pochodzenia, ale także płci czy nawet orientacji seksualnej. Jedni zwalali wszystko na poprawność polityczną, drudzy krzyczeli, że przecież to bez znaczenia. Z jednej strony chciałoby się powiedzieć, kogo to obchodzi, ale jest multum ludzi, którzy naprawdę źle się czują z powodu takich zabiegów. Taki sygnał otrzymałam przynajmniej przy sprawie pewnego aktora, który dostał propozycję zagrania jakiejś postaci komiksowej, która w oryginale była z jakiejś mniejszości etnicznej. Na początku aktor się zgodził, po czym później napisał oświadczenie na Twitterze, że zdecydował się zrezygnować z tej roli, ponieważ zrozumiał jak istotne dla pewnych społeczności jest to, aby kogoś z mniejszości etnicznej zagrał naprawdę, ktoś z mniejszości etnicznej, a nie przystojny, biały mężczyzna. I szczerze mówiąc rozumiem, że w momentach, kiedy jedną z niewielu postaci, która należy  do jakiejś mniejszości chcę się zamienić na białego, mężczyznę, to wśród fanów narastają sprzeciwy

Podobnie zresztą jest z kobietami w kinie superbohaterskim. Znawczynią nie jestem, ale wydaje się ich być tak mało na tle mężczyzn, że każda ,,kradzież'' na rzecz przerobienia danej postaci na płeć brzydszą byłaby (bądź jest) bolesna. Z drugiej strony dziwną mnie ogromne protesty za każdym razem, kiedy zmieni się kolor skóry bohaterowi z białego na jakikolwiek inny. Zdaje sobie sprawę, że brzmi to trochę jak ,,jeśli bohater jest czarny to nie możesz go zmienić, ale jeżeli jest już biały to rób, co chcesz'', aczkolwiek nie to mam na myśli. Chciałabym raczej przekazać, że w kinie białych postaci jest więcej, tak jak wszystkie postacie są albo ewidentnie hetero, albo zakładamy, że takie są, dlatego też mam do tego podejście, że jeśli zabierzemy jednego białego mężczyznę z kina (o ile jego kolor skóry nie odgrywa w historii istotnej roli) to świat się nie zawali, bo na jego miejsce możemy podłożyć trzydziestkę innych białych facetów. Inaczej już będzie w kwestii homo-bohaterów, no nie?

O ile, Kit Harington ewidentnie czyta książkę, tak Andrew Scott chyba zajmuje się literkami scenariuszowymi; wybaczcie chłopakowi, pewnie szuka swojego tekstu do czwartego sezonu ,,Sherlocka''.


Biorąc w sporą klamrę wszystkie opisane tu zjawiska, można dojść do wniosku, że nie ma ekranizacji idealnych, bo jedyni lubią banany, a drudzy wiśnie. Mnie będzie więc nudzić oglądanie ponownie tego samego, innych będzie irytować zmiana chociażby imienia głównego bohatera. Takie życie.


23

sobota, 4 listopada 2017

Serialowe zapowiedzi / listopad 2017

Zapowiedzi jest sporo, a doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, więc bez względnego przeciągania zaczynajmy! 

,,SWAT''  2 listopada (CBS)
Opowiada historię sierżanta jednostki policji, który jest rozdarty pomiędzy lojalnością swoim przełożonym a lojalnością wobec ulicy. Sprawa komplikuje się, gdy mężczyzna musi prowadzić wyspecjalizowaną jednostkę taktyczną i egzekwować prawo w Los Angeles. Serial inspirowany filmem o tym samym tytule.

Serial będzie również dostępny na antenie TVP1. Pierwszy odcinek zostanie wyemitowany już w przyszłym tygodniu, 7 listopada (czyli wtorek), o godzinie 20:25. Cały sezon będzie liczył 13 odcinków.



,,Grenseland'' 2 listopada (NRK 2)
Głównym bohaterem jest detektyw Nikolai Andreassen. Pracujący na co dzień w Oslo, przyjeżdża w odwiedziny do swojej rodzimej miejscowości, w której zostaje wplątany w kryminalną intrygę.




,,Alex'' 3 listopada (Viaplay)
Alex jest skorumpowanym od lat policjantem, który postanawia zerwać z dotychczasową działalnością. Próba nawrócenia się niesie ze sobą ogromne problemy. Alex musi nie tylko chronić siebie i rodzinę przed zagrożeniem że strony świata przestępczego, ale również uważać na swoją nową partnerkę Fride, która prowadzi przeciwko niemu potajemne dochodzenie.



,,SMILF''  5 listopada (Showtime)
Fabuła serialu SMILF skupia się na 20-letniej singielce, która wychowuje dziecko w Bostonie. Jej marzeniem jest robienie kariery i prowadzenie wolnego życia pełnego związków i romansów, jednak codzienność nakazuje jej zweryfikować plany. Młoda matka jest w dodatku zupełnie nieświadoma społecznych konwencji. Serial powstał na podstawie autobiograficznej historii Frankie Shaw. Sezon ma liczyć 10 odcinków



,,Rolling Stone: Stories from the Edge'' 6 listopada (HBO)
Serial dokumentalny ma się skupiać na opowiedzeniu ostatnich 50 lat amerykańskiej muzyki, polityki i kultury popularnej w perspektywie czasopisma. 



,,The Long Road Home'' 7 listopada (Nat Geo)
4 kwietnia 2004 roku niewielki pluton żołnierzy z 1. Dywizji Kawalerii z teksańskiej bazy Fort Hood wpadł w zasadzkę w labiryncie ulic gęsto zaludnionych przedmieść Bagdadu Sadr City. W ośmiu odcinkach serii „Długa droga do domu”, poznamy historię żołnierzy oddziału oraz ich kolegów z trzech innych jednostek, którzy wyruszyli im z odsieczą, podejmując desperacką misję ratunkową. Fabuła serii jest adaptacją książki pod tym samym tytułem, która znalazła się na liście bestsellerów New York Timesa, autorstwa dziennikarki Marthy Raddatz.



,,Blazing Transfer Students'' 10 listopada (Netflix)
Chłopaki z zespołu Johnny's West wcielają się w role uczniów wykonujących misję zleconą im przez tajemniczego dyrektora szkoły. [Netflix mistrz opisów]



,,No activity'' 12 listopada (CBS All Access)
Serial to luźna komedia  od Willa Ferrella, Adama McKaya i Funny Or Die, która skupiać się będzie na "przyziemnych" aspektach akcji przeciwko kartelowi narkotykowemu (np. co robią policjanci niższego szczebla, którzy spędzają ze sobą za dużo czasu).



,,Future Man'' 14 listopada (Hulu)
Josh Futturman, w ciągu dnia dozorca, nocą jeden z najlepszych gamerów na świecie, zostaje rekrutowany przez przybyszów z przyszłości do ocalenia świata przed obcymi.



,,There’s… Johnny!'' 16 listopada (Hulu)
Jest rok 1972. Andy Klavin, 19-letni chłopak z Nebraski, zaczyna pracować przy produkcji programu „The Tonight Show Starring Johnny Carson”.



,,The Punisher'' 17 listopada (Netflix)
Rodzina Franka Castle'a zostaje brutalnie zamordowana. Pogrążony w rozpaczy były marine przysięga krwawą zemstę. W półświatku staje się znany jako Punisher. 



,,Cold Blooded: The Clutter Family Murders'' 18 listopada (Sundance)
Serial koncentruje się na niesławnej zbrodni, która zszokowała naród i została opisana w książce Trumana Capote, pod tytułem  ,,Cold Cold" - 15 listopada 1959 r. Brutalne morderstwo czterech członków rodziny Clutter dokonane w ich własnym domu, w małej społeczności rolniczej w Kansas, to przestępstwo pozornie bez motywu. Pozycja idealna dla fanów prawdziwych dokumentów kryminalnych. 



,,Marvel’s Runaways'' 21 listopada (Hulu)
Po ucieczce z domu szóstka nastolatków sprzymierza się w walce ze wspólnym wrogiem – swoimi rodzicami-mutantami.


,,Godless'' 22 listopada (Netflix)
Serial opowie o gangu Franka Griffina. Gangu terroryzująym Dziki Zachód i polującym na byłego protegowanego ów rzezimieszka – Roya Goode'ego. Pościg doprowadza zbirów do spokojnego miasteczka w Nowym Meksyku. Googe znajduje schronienie u wdowy Alice Fletcher, która postanawia mu pomóc. Razem będą bronić La Belle przed gansterami.


,,She's Gotta Have It'' 23 listopada (Netflix)
Nola Darling próbuje poznać samą siebie i znaleźć czas na przyjaźń, pracę oraz romanse z trzema kochankami. Serial na podstawie filmu z 1986 roku.



,,The Marvelous Mrs. Maisel'' 29 listopada (Amazon)
Lata 60 XX wieku, Manhattan. Miriam „Midge” Maisel wiedzie idealne życie, wspierając swojego męża w marzeniu zostania sławnym komikiem. Pewnego dnia sielanka zostaje przerwana. Mąż zdradza Midge, co wywraca jej życie do góry nogami. Niedługo potem kobieta odkrywa w sobie talent do rozśmieszania ludzi, gdy przypadkowo trafia na deski klubu komediowego. Tak rozpoczyna się jej kariera w stand-upie.



Kilka rzeczy niby wygląda okey, ale już wiem, że prawdopodobnie po nic nie sięgnę, bo mam jeszcze kilkanaście starych seriali do nadrobienia (chociaż te S.W.AT. przez emisję w TVP1 jakoś tak mnie ciągnie), a jak z wami? Coś was zainteresowało? 
15
Template by Elmo