wtorek, 29 sierpnia 2017

Serialowe zapowiedzi / wrzesień 2017 ‍

Mówi się, że w serialach lato jest sezonem ogórkowym (aczkolwiek to też zaczyna się zmieniać), natomiast jesień to czas wielu dobrych premier. Wrzesień jakoś zdaje się tego nie potwierdzać, bo premier jest lekko ponad dziesięć. Pytanie dnia brzmi więc, czy przynajmniej są ciekawe.


,,Little Evil'' 1 września (Netflix)
Według rożnych źródeł ma to być komediowy horror z sporą dozą czarnego humoru. Fabuła skupi się na Gary'm, który właśnie ożenił się z Samanthą. Niestety dopiero po ślubie odkrył, że jej 6-letni syn jest zapowiadanym antychrystem.

Upade: Produkcja okazała się filmem, ale mimo wszystko pozostawie ją tu tutaj, bo wygląda na dość oryginalną i jest od Netflixa (a oni rzadko zawodzą).



,,The Orville'' 10 września (Fox)
Fox tym razem przygotował komedie science fiction, która rozgrywa się 400 lat w przyszłości na statku kosmicznym. Fabuła skupia na przygodach załogi tytułowego statku Orville, którzy przemierzają galaktykę. Ta zbieranina ludzi i obcych musi zmagać się nie tylko z bezmiarem kosmosu, ale także z bardziej przyziemnymi problemami codzienności. Ich kapitan to Ed Mercer, czyli pechowiec, po rozwodzie, który na siłę stara się udowodnić swoją wartość i napisać nowy rozdział w swoim życiu. Ta szansa nadchodzi wraz z jego awansem na kapitana U.S.S. Orville. Cała sprawa jednak szybko się komplikuje, gdy okazuje się, że pierwszym oficerem jest jego była żona, zaś załoga składa się z ludzi równie doskonałych w swoim fachu, co zakręconych.


,,The Deuce'' 10 września (HBO)
Akcja serialu rozgrywa się we wczesnych latach 70. (i trwa do połowy 80.) XX wieku w Nowym Jorku, kiedy w Stanach Zjednoczonych doszło do legalizacji i szybkiego rozwoju przemysłu pornograficznego. Głównymi bohaterami produkcji są bracia bliźniacy, Frankie i Vincent Martino. Pierwszy to zapijaczony hazardzista z długami, drugi zaś ułożony barman z żoną i dwójką dzieci. 


,,Star Trek: Discovery'' 25 września (CBS)
Akcja „Star Trek: Discovery” toczy się na dziesięć lat przed wydarzeniami przedstawionymi w serii oryginalnej. Nowy serial osadzono w realiach nieznanej dotąd epoki, która ukształtowała historię Federacji. Nad wszechświatem wisi widmo wojny. Pierwsza oficer Michael Burnham napotyka nowe statki, odkrywa kolejne światy i mierzy się z zagrożeniami ze strony nowych wrogów.


,,The Brave'' 25 września (NBS) 
Serial opowiada o dzielnych żołnierzach, którzy poświęcają się wykonując wymagające i niebezpieczne misje za linią wroga.


,,Young Sheldon'' 25 września (CBS) 
To spin-off ,,Teorii wielkiego podrywu'', który skupia się na dzieciństwie głównego bohatera, Sheldona Coopera.


,,The Good Doctor'' 25 września (ABC)
Fabuła skupia się na tytułowym lekarzu, jakim jest Shaun Murphy. Mężczyzna cierpi na autyzm i ma trudności z nawiązywaniem kontaktów interpersonalnych. Nie przeszkadza mu to jednak w wykonywaniu pracy – jako geniusz z dziedziny medycyny, zostaje najlepszym chirurgiem.


,,Alias Grace'' 25 września (Netflix)
Dwa tysiące siedemnasty to definitywnie rok Margaret Atwood. Dopiero co wyszedł jeden serial na podstawie jej powieści - ,,Opowieść podręcznej'' - a już inna stacja wypuszcza kolejny. ,,Alias Grace'' rozgrywa się w połowie XIX wieku, a główną bohaterką produkcji jest imigrantka Grace. Dziewczyna zostaje oskarżona o morderstwo swojego pracodawcy i gospodyni. Produkcja zainspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami historia Grace Marks, biednej irlandzkiej imigrantki, która była służącą w posiadłości w Północnej Kanadzie. Wraz z Jamesem McDermottem została oskarżona i skazana w 1843 roku za morderstwo swojego pracodawcy i jego gospodyni. Produkcja będzie liczyć 6 odcinków. 


,,Me, Myself and I'' 25 września (CBS)
To odcinkowa historia życia pewnego człowieka w przeciągu 50 lat. Według zapewnień mamy obserwować głównego bohatera w trzech płaszczyznach czasowych – kiedy miał 14 lat w 1991 roku, 40 w roku obecnym oraz 65 w roku 2042.

Dziś wyjątkowo bez trailera, bo nikt nie udostępnił na YouTube.

,,Seal Team'' 27 września (CBS)
Serial pozwoli nam prześledzić życie członków tytułowej jednostki komandosów. Zobaczymy ich treningi oraz planowanie najniebezpieczniejszych misji w ramach obrony kraju.


,,Marvel's Inhumana" 29 września (ABC) 
To jeden z tych seriali, które jeszcze nie zdążyły zadebiutować, a już mówi się o nich jak o najgorszych ścierwach i bublach roku. Serial opowiada historię (a więc już jest dobrze) Królewskiej Rodziny tytułowej rasy, która zostaje rozbita po wojskowym buncie. Jej członkowie są zmuszeni do ucieczki na Ziemię. Jednak ich styczność z ludzkością może uratować planetę.



Przyznam, że jestem w tym miesiącu niezwykle rozczarowana, bo w sumie widzę kilka ciekawych premier, ale żadna naprawdę mnie nie zainteresowała. ,,Little Evil" ciekawi mnie samym tematem (bo okultyzm, antychryści itp. to całkowicie moje klimaty), jednak już czarny humor i sama konwencja komedi mnie odpycha. Zastanawiałam się chwilę nad ,,Alias Grace", ale nie ma tam ani ładnych uliczek Londynu, ani panów, więc pasuje na chwilę obecną. Jedynie ,,Seal Team" jakoś mnie zaciekawił, choć to też bardziej na zasadzie ,,o ładny pan, dużo się dzieje i nie ma nic lepszego do wyboru". 

A co z wami? Znaleźliście coś dla siebie?
19

środa, 16 sierpnia 2017

[PRZEDPREMIEROWO] Dwie takie, co podbiły internet, czyli ,,Milion odsłon Tash".

,,Milion odsłon Tash" to historia dwóch przyjaciółek, które tworzą razem serial internetowy na podstawie książki Tołstoja, ,,Anny Kareniny". Produkcja nie cieszy się dużą popularnością, dopóki pewna znana vlogerka nie poleca ich w swoim materiale. Od tego momentu subskrypcje wzrastają na łeb, na szyję i choć  Tash nie jest lekturą idealną, nie zapamiętam jej też na dekady to jednak skłoniła mnie do kilku przemyśleń - zarówno tych całkiem poważnych, jak i całkowicie błahych, które odnoszą się również do innych popularnych młodzieżówek.

Przede wszystkim rodzice. Istnieje w młodzieżówkach taki kult ,,rodziców nieobecnych", czyli teoretycznie ci rodzice są, lecz w praktyce jest trochę tak jakby ich wcale tam nie było. Wracasz nad ranem nikomu o tym nie mówiąc? Spoko. Lecisz do obcego miasta z jakimś nieznanym typem? Nie ma problemu. Nagle wychodzisz na długie godziny, po czym wracasz z przekrwionymi oczami i śmierdzisz dymem papierosowym? Pewnie to przejściowe, więc nie zwracajmy na to uwagi. Powiecie, że to inna mentalność, a ja za to krzykne, bullshit! Który rodzic siedemnastolatki ma gdzieś fakt, że jego córka jest nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim towarzystwie? 

Jasne, tacy rodzice znacznie ułatwiają fabularne eskapady nastolatek, ale czy tym samym nie tworzymy wyimaginowanego świata, który z takimi osobowosciami staje sie zbyt nierealny? Sytuacja Tash jest podobna. Wątek rodziców nastolatki teoretycznie jest rozbudowany, bo wiemy o ich odmienności religijnej, ulubionych potrawach, charakterze czy sposobie rozwiązywania problemów. Notabene trzeba przyznać, że pierwszy raz spotkałam się w młodzieżówkach skierowanych "do mas" z buddyzmem, co było swego rodzaju ciekawym doświadczeniem, bo o tej religi wiem mniej-więcej tyle, że zakłada, iż człowiek po śmierci odradza się na nowo (tzw. reinkarnacja), a i tę informacje musiałam sprawdzić, żeby się upewnić, czy wszystko dobrze zapamiętałam i nie wyjdę na głupka do kwadratu (albo i co gorsza, do sześcianu). Wracając jednak do rodziców Tash trzeba przyznać, że w książce są obecni. Natomiast w życiu córki już... średnio.


Kolejnym problemem jest rzucanie nie tyle wskazówek, co wielkich, neonowych znaków wrzeszczących na cały regulator ,,Heej! Patrz na to!!!". Nienawidzę takich zagrań. W końcu jeśli mam emocjonalnie reagować na sytuację, która spotyka  (w tym przypadku) Tash to muszę babkę rozumieć i może nawet potrafić sie z nią utożsamić, ewentualnie chociaż uwierzyć, że tacy ludzie jak ona faktycznie istnieją, np. w moim otoczeniu. Przy wczuciu sie w osobę Tash miałam jeden zasadniczy problem - mało subtelne uwagi na temat jej znajomości z Paulem i tego w jaką to stronę podąża, dlatego kiedy sprawa robi się klarowna dla bohaterki to dla mnie zaczyna już być przedramatyzowana i jednocześnie głupia, bo o ile rozumiem, że rzeczy dotyczące nas samych nie są, aż tak oczywiste jak dla bezstronnego obserwatora to w wypadku Tash pojawia sie pytanie, dlaczego choć raz nie przeszło jej to przez głowę. Przyjaciele czasem się w sobie zakochują, no nie? 

Ważną kwestią jest również aseksualność. ,,Milion odsłon Tash" wprowadza temat aseksualności i nie dam sobie głowy uciąć czy ktoś kiedykolwiek wprowadził taki wątek, aczkolwiek dla mnie było to dziewicze spotkanie - nie powiem, że bezbłędne, ale jednak odświeżające i w ogólnym rozrachunku ten aspekt dostaje ode mnie ogromnego plusa (i to z serduszkiem na dobitke).

Należy jednak zrobić tu dwa rozróżnienia - na to, co wyszło i to, co ktoś powinnien podreperować. Przede wszystkim szukanie informacji w internecie czy zagubienie stwarza obraz bardzo realny - no bo, kto dzis szuka chocby synonimów w tradycyjnym słowniku, jeżeli ma pod ręką ten internetowy? Autorka zawiodła mnie jednak przy kreacji Tash, która jako główna bohaterka była bardzo niekonsekwentna - raz miała pretensje, że jej przyjaciółka na wieść o jej tożsamości seksualnej zaprzestala opowieści o tyłkach chłopaków. Za to kiedy indziej wyznaje, że cieszy sie, iż Jack nie dzieli się z nią takimi nowinkami. Nastolatka zmienna jak wiatr.



,,Milion odsłon Tash" mimo błędów nie jest złe i jak każda młodzieżówka korzysta z popularnych schematów, dodając przy tym kilka swoich, innowacyjnych rozwiązań. Kathryn Ormsbee przede wszystkim zagłębiła się w Youtube, sławę, krytykę  oraz autorytety, a może nie tyle autorytety, co osoby podziwianie i powszechnie lubiane, które na konwentach i planach filmowych wydają się być niemal rakietami energii. No bo wiecie jak to jest, gwiazdy pokazują tyle, ile pokazać chcą, dlatego też znamy tych wszystkich ludzi z wymuskanych okładek i pozytywnej energii, którą przekazują w wywiadach czy eventach. Dopiero później się okazuje, że ta pani kręci dziwne filmiki, a ten pan zachowuje się jak burak. Tash trochę udowadnia, a po trosze przypomina, że to też ludzie i najczęściej wcale nie lepsi od nas, co sprowadza wszystko do ,,nigdy nie powinno się poznać swojego bohatera, bo można się rozczarować". Dodatkowo na przykładzie Tash oraz jej przyjaciółki, Jack, widać jak różnie ludzie reagują na nagłą sławę i z jakimi pokusami sie to wiążę. Pozycja Kathryn Ormsbee stawia też ciekawe pytanie na temat granicy w ocenianiu - dla mnie jako recenzenta jest to szczególnie ciekawa sprawa, bo oceniam sporo rzeczy. Pisze o książkach, serialach, a innym razem komentuje ikoniczne postacie, które obecne są zarówno  na płaszczyźnie literackiej jak i ekranowej. Co prawda, nigdy nie oceniałam żadnego kanału na Youtubie, bloga czy fanpage, (przynajmniej nie w wpisach. Wiadomo,rozmowy prywatne to inna broszka) lecz mimo to Tash wywołała u mnie trochę refleksji. Należy też przyznać, że książka dobrze pokazuje, iż można doskonale znać różnicę między hejtem a konstruktywną krytyką i jednocześnie traktować te dwa przypadki niemal rownorzędnie, gdy w grę wchodzą nasze własne twory. 

,,Milion odsłon Tash" ociera się również o tematy popularne, aczkolwiek trudne. Do takich wątków należy potraktowany nieco pobieżnie (co akurat przy okazji pokazuje usposobienie bohaterki i jej egoizm) temat raka. Autorka nie pokazuje tu nic nowego, bo niby choroba przewija się często, a jednak okazuje się, że mało o niej mówi. Ormsbee ani trochę nie przybliżyła psychologi osoby cierpiącej na raka, więc tak naprawdę cały ten wątek skupia się z dość okrojonych grubymi liniami ram, które skupiają się mniej więcej na myśleniu; Pan  Harlow ma raka, więc leczą go za pomocą chemioterapii i wszystkim jest przykro. Dziwni to o tyle, że każde z jego dzieci jest niebywale silne psychicznie i ani trochę się nie załamuje, mimo iż ma ku temu powody, a żona chorego jest właściwie nieobecna - czasami autorka napomina, że Pani Harlow jest w delegacji i nie było by w tym nic złego gdyby owa kobieta pojawiła się w tej książce chociaż raz. Dla uzmysłowania dodam, że to nie jedna z tych powieści, gdzie akcja dzieje się w jeden dzień. Tutaj mówimy o kilku miesiącach, podczas których żona chorego na raka mężczyzny magicznie się teleportuje bez słowa wyjaśnienia. Także po głębszym zastanowieniu dochodzi się do konkluzji, że to wątek bardzo wygodny dla autorki (gdyż łatwo wiele rzeczy "zrzucić" na raka), lecz przy tym mało wygodny dla czytelnika. I to nie dlatego, że sceny są drastyczne czy wzruszający, a z powodu sprowadzenia choroby do miana wymówki i pewnej funkcji. Nie mówię, że to nie jest powszechna praktyka, albo że jakoś ogromnie to wadzi, jednak jak już pisać o chorobie to w sposób nieco bliższy prawdzie.

Poza tym Tash pokazuje problemy rodzinne - niespodziewany prezent w postaci braciszka, relacje rodzeństwa czy presje wywierane przez rodziców na dziecko. Niektóre z tych problematyk można było opisać lepiej (nie korzystając z infantylnych zachowań), inne wyszły naprawdę dobrze.

Szczerze mówiąc, zgodziłam się zrecenzować ,,Milion odsłon Tash" ze względu na wątek sławy, internetu, czyli całą tą współczesną otoczkę i dlatego też nie czuję się zawiedziona. Jasne, język może mógł być piękniejszy, a Tash bystrzejsza, ale jest to powiastka dobra i o ile, nie zabierzecie się za nią dla niesztampowego związku to możecie być ukontentowani.

Recenzja powstała przy współpracy z Moondrive, lecz wyrażone w niej opinie są moimi własnymi. 

Ps1. Jestem z tego wpisu niesamowicie zadowolona, bowiem pierwszy raz udało mi się napisać recenzje w całości przy użyciu komórki - też nie mogę w to uwierzyć, jednak wiąże się to z niebezpieczeństwem literówek za co od razu przepraszam.

Ps2. Czytanie tej książki, jako że miałam ją w formie e-booka nauczyło mnie także nie ufać elektronice, bo zaznaczone podczas czytania cytaty na złość zniknęły. 

Ps3. Muszę ostrzec niektóre jednostki. Tash nie podoba się ,,Carry On My Wayward Son", a jak  ktoś obraża tę piosenkę to po części obraża ,,Supernatural".
10

środa, 9 sierpnia 2017

Co złego może spotkać pracownika księgarni internetowej, czyli kilka wad pracowania z ludźmi.

Niespełna miesiąc temu pojawił się u mnie post o urokach pracy w księgarni stacjonarnej. Idąc za ciosem dziś będzie nieco kwiatków z życia pracownika księgarni internetowej, a to wszystko za sprawą Izabeli, która opowie nieco o wadach pracy w takim miejscu. Zapraszam! 


Praca w księgarni stacjonarnej z pewnością jest ciekawym zajęciem, w szczególności dla książkoholika. Nie zapominajmy o tym, że obecnie na rynku prym wiodą księgarnie internetowe, a tam zabawnych, dziwnych i  przerażających historii z pewnością nie brakuje!   

1. Ale jak to? Myślałem, że ta książka będzie lepsza...
Jak wiemy, jedną z zalet czytania książek jest jej pozytywny wpływ na rozwój naszego mózgu. Czy na pewno? Śmieszne historie z obsługi klienta w księgarni internetowej muszę rozpocząć od pewnego Pana, który kupił przewodnik po wyspie X. Zamówienie zostało zrealizowane na czas, jednak Pan mimo wzorowej obsługi był niezadowolony. Dlaczego? Ponieważ przewodnik zawierał kilka stron dodatkowego opisu okolicznych wysp. Znacie przewodnik po jakimkolwiek większym mieście, który ani słowem nie wspomina o jego obrzeżach ? Ja nie, ale Pan tak. Na nic zdało się tłumaczenie, że zażalenia powinien kierować do samego autora! 

2. Punkty odbioru
Nawiązując do zawartości, tym razem paczek... Pewien Klient zamówił przesyłkę do punktu odbioru, w którym z pewnością tego dnia pracowała delikatnie roztargniona ekspedientka. Wydała Panu paczkę, która przyszła z innej księgarni, do innej osoby. Pan wraz z rodziną (dosłownie! Żona też zrobiła niemałą awanturę) nazwał nas oszustami, którzy nie dbają o klienta i zapewnił, że wszyscy jego znajomi dowiedzą się o naszej niekompetencji. Smutna paczka nadal czekała na odbiór i właściciela. 

3. Jak to dodatki?! Weźcie to ode mnie!
Co roku organizujemy niespodzianki dla najlepszych klientów. Tym razem przygotowaliśmy książki, gadżety i podziękowania, które zapakowaliśmy w firmowe torby. Jeden z zestawów powędrował do Pana, który na książki wydaje rocznie równowartość 5 średnich, miesięcznych pensji w naszym kraju. Z pogardą stwierdził, że nic od nas nie chce i proszę mu więcej nigdy nic nie dawać. Zagroził nam, że zmieni księgarnię! Nie byłoby nic w tym dziwnego, bo nie każdy lubi prezenty, gdyby nie to, że Pan pojawił się u nas osobiście! Zdarzają się jeszcze takie cuda, że klienci mają pretensję o darmowe zakładki!


4. Może współpraca?
Blogowanie jest bardzo bliskie mi oraz autorce tego bloga. Z tego powodu nie mogłam zapomnieć o napływających do księgarni prośbach o współpracę. Pewnego dnia otrzymaliśmy propozycję zrecenzowania dowolnej książki z naszej oferty. Niestety blog nie spełniał naszych kryteriów, dlatego poleciliśmy jego autorce odezwać się do nas za pewien okres czasu. Następnego dnia otrzymaliśmy dokładnie tą samą prośbę. W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że może odpowiedź od nas nie dotarła. Sprawa szybko się wyjaśniła. Okazało się, że Pani jest bardzo niecierpliwa. W ciągu kolejnych dwóch tygodni dostaliśmy od niej około sześciu IDENTYCZNYCH wiadomości w tej sprawie. Na każdą dostała odpowiedź… taką samą ;) 

5. Ups! 
Na koniec zostawiłam Pana, który rozbawił nas do łez. Znacie ten moment, kiedy nie wiecie, gdzie przesłać zdjęcie, które ma znaleźć się na komputerze? Oczywiście można wykorzystać do tego znany wszystkim Messanger. Jeden z Klientów przypadek wysłał do nas swoje półnagie zdjęcie, a następnie długą prośbę o niepublikowanie przesłanej wcześniej treści. Oczywiście do prośby się zastosowaliśmy, a co do Pana, wyglądał nieźle! 


6. Nerwowi klienci.

I teraz mój ulubiony kwiatek, który zapamiętam na długo. 

Klient: Co się dzieje z moim zamówieniem? 

Szukam w bazie. NIE MA.

Ja: Proszę o podanie numeru zamówienia.

Klient: [numer]

Ja: Proszę o podanie poprawnego numeru, który został wysłany w wiadomości e-mail. 
Klient: Przecież wysłałem. NIE WIDZISZ KU*WA? 
Ja: To nie jest numer zamówienia z naszej księgarni. 
Klient: Sorki 

I takim o to kulturalnym akcentem dziękuję serdecznie za chwilę waszej uwagi. Pamiętajcie, że za ekranem komputera też siedzą ludzie, którzy obsługują i kompletują Wasze zamówienia!


23

środa, 2 sierpnia 2017

Strach, bezradność i poczucie winy, czyli ,,Aż do dziś" w pigułce.

,,Aż do dziś'' to pozycja bardzo ważna ze względu na temat - molestowanie, strach przed ujawnieniem tajemnicy czy branie przez ofiarę odpowiedzialności za to, co się stało. Chciałabym więc powiedzieć, że ta książka to coś więcej niż poważny problem, ale niestety nie mogę...


Do ,,Aż do dziś'' podeszłam z dużym entuzjazmem głównie dlatego, iż jakiś rok temu czytałam dość podobną pozycję, ale do tego wrócimy zaraz. Pama Fluttert napisała powieść o nastolatce, która wykorzystywana jest seksualnie przez Grega, przyjaciela rodziny. Kat boi się, że rodzicie nie uwierzą, jeśli wyjawi im prawdę, dlatego postanawia zataić na zawsze fakt, iż Greg nazywa ją ,,wyjątkową dziewczynką'' i dotyka tam, gdzie żaden mężczyzna w jego wieku nie powinien. Nastolatka nie przewidziała jednak, że jej pamiętnik, w którym zapisuje wszystkie swoje przeżycie - szczególnie te związane z Gregiem - pewnego dnia zniknie, a jej mydlana bańka, którą wokół siebie utworzyła udając, że jest bezpieczna pomału zacznie się rozpływać. Jeśli zastanawiacie się czy nie było czegoś podobnego w literaturze to jak mówiłam, było.

,,Aż do dziś'' po samym opisie kojarzyć się może z swego czasu sławnym ,,Co mnie zmieniło na zawsze?''. Sama właśnie z tego powodu sięgnęłam po ten tytuł. Teraz kiedy obydwie lektury mam za sobą mogę sprawiedliwie przyznać, że obydwie książki mają podobny schemat - skrzywdzona dziewczyna, która boi się wyjawić prawdę, ponieważ jej oprawcami byli przyjaciele rodziny. Różnice stanowi natomiast radzenie sobie z traumą poszczególnych dziewczyn, dlatego można pokusić się o stwierdzenie, że poniekąd te dwie pozycję się dopełniają. W ,,Co mnie zmieniło na zawsze?'' główna bohaterka obiera destrukcyjną metodę radzenia sobie z wydarzeniami, które ją spotkały poprzez hedonistyczny tryb życia. Za to w ,,Aż do dziś'' Kat próbuje żyć tak jakby nic się nie stało - chodzi do szkoły, pomaga dzieciom w szpitalu jako wolontariuszka i przede wszystkim stara się wytłumaczyć młodszej siostrze, aby nie ufała Gregowi, co wcale nie jest łatwe. Oczywiście te ,,normalne życie'' to tylko złudzenie. 

Autorka pokazała traumę Kat - złe sny, nerwowe zachowanie oraz porównywanie innych mężczyzn do Grega. Według mnie to jeden z większych plusów, ponieważ w większości pozycji na ten temat i to nie tylko tych literackich, strach na wskutek doznanych wydarzeń, ukazywał się tylko w sytuacjach intymnych, za to w codziennych relacjach zdawał się w ogóle nie ujawniać. Tutaj Fluettert pokazuję, że ofiara ma zmienione postrzeganie oraz inne punkty odniesienia. Poza tym bohaterka ,,Aż do dziś'' w przeciwieństwie do ,,Co mnie zmieniło na zawsze?'' nie potrzebuje chłopaka, aby poradzić sobie z problemami -na tyle na ile może, stara się być niezależną dziewczyną. Nie żeby w tej drugiej pozycji literackiej bohaterka myślała jedynie o tym, by znaleźć ukochanego i rzucać mu się codziennie w ramiona, aczkolwiek tam na pewno większą role odgrywał partner skrzywdzonej postaci.


Niestety pomimo ważnej tematyki nie jest to historia, którą będę wszystkim polecać. Po pierwsze na początku trudno mi było zrozumieć niektórych bohaterów, a jeśli już pojęłam ich charakter to nadal wydawali mi się dość jednowymiarowi. Ojciec Kat to taki typ człowieka dominującego, który jako facet uznaje, że jego zdanie jest najważniejsze, a żona powinna mu jedynie ''towarzyszyć'', jednak nie podejmować żadnych interwencji, nie wspominając już o przeciwstawianiu się mu. Natomiast przyjaciółka Kat zachowywała się jak jedna z tych dziewczyn, która tylko ślini się do popularnych chłopaków - nawet, jeśli ma to zburzyć jej przyjaźń. Można usprawiedliwiać autorkę twierdząc, że Fluettert chciała skupić się na problemie, więc poprzez nie zwracanie uwagi na inne aspekty pragnęła, aby molestowanie mocno wybrzmiało w tej książce. Jeśli faktycznie taki był cel to uważam, że słabe zarysowanie bohaterów w tym nie pomogło. Wystarczył już sam fakt, że brak w tej książce pobocznych wątków.

Po drugie jest to mocno przewidywalny tytuł. Nigdy nie czułam się żadnym Sherlockiem, aczkolwiek w tej książce nie było ani jednej zagwostki, której bym nie przewidziała już wcześniej. I nie mam na myśli, jedynie kwestii molestowania, bo raczej każdy spodziewa się definitywnie jednego rodzaju zakończenia przy takiej fabule - w końcu to nie ,,Gra o tron'' tylko młodzieżówka, więc sprawcy zazwyczaj muszą dostać jakąś karę, choćby najmniejszą. W ,,Aż do dziś'' łatwo było przewidzieć także, co się stanie między poszczególnymi bohaterami - jak zmieni się dynamizm w relacji między nimi, kto komu uwierzy itp. Autorka rzucała tak wyraźne sugestie, że naprawdę trudno było nie zgadnąć jak potoczą się losy bohaterów. Dla uzmysłowienia podam przykład; są dwa seriale - ,,Belle Epoque'' oraz ,,Sherlock''. W obydwóch produkcjach już w pierwszym odcinku życie głównego bohatera jest zagrożone. Różnica polega na tym, że przy polskiej produkcji plułam na monitor ze śmiechu, a przy brytyjskiej dosłownie czułam niepokój. Problem nie leży więc w zakończeniu, a utrzymaniu napięcia przez cały czas trwania historii.


I tutaj właśnie czułam się nieco roztargniona - należy wymagać od tego typu pozycji efektowności albo nieprzewidywalności? Gwałt oraz jego pochodne nie są efektowne. To się dzieję i zmienia kogoś na zawsze. Czułam się przez długi czas trochę tak, jakbym czytała biografię i miała zarzut, że czyjeś życie nie jest tak zjawiskowe jak powinno. Wiedziałam, iż to co czytam to wartościowa lektura, coś idealnego dla młodych ludzi, jednak cały czas gryzły mnie myśli na temat zaskoczenia, a właściwie jego braku. W końcu jednak przypomniałam sobie o ,,Małym życiu'' - lekturze cudownej, która opowiada o równie poważnych problemach tyle, że robi to z większą gracją i przede wszystkim potrafi mocno zaskoczyć. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że ten temat można było ograć o wiele lepiej. Autorka zaprezentowała prosty język oraz równie prostą fabułę. Styl pisania mogę wybaczyć, bo właściwie nie przeszkadzał mi ani trochę, ale fabularne zgrzyty już niekoniecznie i zanim ktoś źle zinterpretuje moje słowa - nie mam zarzutu, że molestowanie nie wygląda jak strzelanina w filmach Marvela. Mój jedyny zarzut to fabuła prosta jak drut, kiedy ja oczekiwałam czegoś zawiłego jak precel.

,,Aż do dziś'' to pozycja średnia. Na pewno nie jest szkodliwa, nie razi błędami i głupotą, ale niestety brakuje jej kilku ważnych aspektów, które sprawiły by, że można by było ją na dłużej zapamiętać. Gdyby ktoś spytał mnie czy kupiłabym sobie  te książke samodzielnie to odpowiedziałabym nie, a to chyba najlepsza rekomendacja. Ważna tematyka niestety nie starczyła, aby ,,Aż do dziś'' stało się hitem.



Recenzja powstała przy współpracy z wydawnictwem Biała Plama, lecz wszystkie wyrażone w niej opinie są moimi własnymi. 
4
Template by Elmo